W drodze do Itaki

16 lutego 2017

Na prośbę wielu osób zamieszczam na swoim blogu jeden z ostatnich tekstów opublikowanych na Portalu Pisarze. pl zatytułowany – „W drodze do Itaki”. Grecja na swój sposób zdominuje ten rok. Dziś – 16go lutego akt pierwszy – wernisaż wystawy fotografii „Błękitno-biała” w Bibliotece w Jastrzębiu Zdroju. Później w maju 11go wystawa w Bibliotece w Śremie – „Kolory Grecji – przestrzeń mojej tęsknoty”. To wystawa najnowsza, duże prace 70×100 na płótnach. Później wystawa ta będzie gościła w Rybniku – najprawdopodobniej w lipcu. To zapewne nie koniec, gdyż jest ona … powiem nieskromnie – warta grzechu. Tak jak … droga do Itaki – Zapraszam.

W drodze do Itaki

Kiedy nadejdzie zimowa melancholia, kiedy polska szarość osiągnie apogeum i kiedy w końcu poczujesz, że prawie nie rozpoznajesz busoli sensu … sięgnij po Nikosa Kazantzakisa i jego arcydzieło; sięgnij po „Greka Zorbę”… Sięgnij i przenieś się w … inny świat, czy lepszy? Nie wiem. Nie wiem też, czy odkryjesz w nim swoją Itakę?

Tam odnajdziesz jednak drogowskaz, jakiś nowy kierunek, pewną świeżość i nagłe olśnienie. Może zdobędziesz się jeszcze na wysiłek choćby podjęcia próby metamorfozy duszy? Może zamiast ulegać faustowskiej chorobie wiedzy wybierzesz wreszcie szlachetną prymitywność naiwności, aby choć spróbować przeobrazić swoje życie w dzieło sztuki? Choć w sensie dosłownym Kazantzakis tę akurat metamorfozę uznaje za patent co nieco beznadziejny i prowadzący do zguby, snuje on ważne dywagacje o życiu, śmierci i codziennym przemijaniu.

Cyt. Nie mówmy już niczego więcej. Nie wkraczajmy zbyt głęboko, zbyt intensywnie, nazbyt nachalnie w owo dzieło. Dzieło naszego życia. Dzieło jakim mogłoby być nasze życie… Niech ono nadal pozostaje sztuką ukrytą, tajemniczą i nieodkrytą, schowaną przed wzrokiem pazernego świata. Owianą woalem niedopowiedzenia. Cóż czynić kiedy świat wokoło staje się prawie nie do zniesienia?

Oto zawsze wtedy można otworzyć karty księgi. Księgi życia, księgi prawdy, księgi najpiękniej skleconych słów, księgi starannie zapisanych zdań, które błyskawicznie przeniosą nas w ten inny świat. W świat ciekawy, pasjonujący, magnetycznie pociągający, w świat wiodący nas w głąb swego jestestwa, w świat fascynujący bogactwem myśli, wydarzeń i uczuć. W świat emocji i dziania się, które ze względu na materię słów będziemy smakować wnikliwie, spokojnie, miarowo i powoli, w sposób najpełniejszy z możliwych, w sposób wytrawny i dokładny zezwalający na konstruowanie myśli, wyobraźni, pytań i odpowiedzi. W świat jakże odmienny od tego świata, naznaczonego przecież głodem, zimnem, zdradą i śmiercią. To świat bez końca, świat wieczny, świat bezgraniczny, ależ tak – to właśnie świat „księgi”, najzwyczajniejszy świat książek … świat, od którego wszystko się rozpoczyna – postawiony naprzeciw tego świata dosłownego, tego jakże realnego, tego banalnego i dosadnego świata, świata, jak poniedziałek, wtorek, środa i tak dalej… jak obecny świat zawładnięty pieniądzem, środkami produkcji, w którym najdoskonalszym z produktów stał się przecież sam człowiek.

A tu nagle, na kratach księgi … pojawia się …

   „Morze, słodycz jesieni, wyspy skąpane w świetle, przeźroczysty welon drobniutkiej mżawki, powlekający nieśmiertelną nagość Grecji. (…)

  Myślałem, jak szczęśliwy jest człowiek, któremu przed śmiercią dane było żeglować po Morzu Egejskim.

     Wiele rozkoszy kryje w sobie ten świat – kobiety, owoce, idee. Ale pruć to morze w czas cichej jesieni, szepcząc imię każdej wyspy – to rozkosz, która zdolna jest przenieść serce człowieka wprost do raju. Nigdzie tak łagodnie i łatwo nie przechodzi się od rzeczywistości do marzenia. Zacierają się granice, a maszty najstarszych okrętów obrastają owocami jak pędy winogron. Można powiedzieć, że tu, w Grecji, cud rodzi się na zawołanie.”

Tak oto Nikos Kazantzakis przenosi nas do raju. Przenosi nas do całkiem innej krainy, przenosi na karty księgi niemal doskonałej, jednej z jakże wielu znanych mi ksiąg doskonałych. Przenosi nas w ukojenie. Uwodzi nas swą niesamowitą prozą skąpaną w świetle i jakby w poezji, opanowuje, wręcz zagarnia naszą duszę na inny, wyższy i bardziej wysublimowany poziom percepcji, każe nam wchłaniać, czuć i prawie na własność posiąść ów świat, który w miarę lektury staje się nad wyraz realny, prawdziwy i odczuwalny. To właśnie jest terapia doskonała, terapia pełna, lekarstwo na życie.

Tym lekarstwem jest sam Zorba. Aleksy Zorba i jego historia. Aleksy Zorba – prymitywny dzikus, „łowiący gdzieś wysoko swój pokarm: twórczą, odnawiającą się każdego ranka naiwność, która nieustannie dostrzega wszystko po raz pierwszy, nadając dziewiczość odwiecznym, codziennym żywiołom – powietrzu, morzu, ogniu, kobiecie, chlebowi, pewności ręki, rześkości serca i odwadze szydzenia z własnej duszy. (…)”

I właśnie odwaga szydzenia z własnej duszy przeciwstawiona jest tu, ale i powinna być przecież zawsze i wszędzie, w każdej naszej chwili, przeciwstawiana wyuczonej, wykreowanej, zaszczepionej wręcz i jakże dojmująco współczesnej – faustowskiej chorobie wiedzy. Tak można zrozumieć najprawdziwszy i jedyny sens naszego życia. Życia, które przecież kiedyś się skończy i nie zabierzemy ze sobą z tego świata absolutnie nic – ani materii, ani wiedzy, ani żadnego z wytworzonych dóbr, a zabierzemy jedynie – być może – coś, co nazwaliśmy onegdaj duszą, a to coś co chyba waży o wiele mniej od ciężaru zapisanych gdziekolwiek i kiedykolwiek słów… Odwaga i śmiałość szydzenia z samego siebie to jakby wyższy etap wtajemniczenia. To ważny i doniosły krok w prawdę człowieczeństwa, w pokorę przemijania i w siebie samego doszczętnie zmaltretowanego wszystkim co nas spotkało. Być może to nawet brawura. Pewien aspekt szaleństwa i emancypacji: intelektu, emocji oraz głęboko skrywanego ego. Niech raz kozie śmierć. Wstań i żyj. Wsłuchaj się w dźwięk santuri.

Dlaczego nagle sięgnąłem po tę książkę? Czemu szukam tam, gdzie tylu już przede mną szukało? Co odnajdę w przestrzeni poznanej, odkrytej i spenetrowanej? O nie. Nie. Zaprawdę. Tu nie o szukanie i znajdowanie chodzi, nie o słowa i nie o wiarę, nawet nie o nadzieję. Tu chodzi o Sztukę. Sztukę czynienia z własnego życia sztuki. Sztukę nieosiągalną. Sztukę jeszcze wciąż i zawsze – nie wyrażoną, nie uczynioną i nie dokonaną. Sztukę ponad wszelkie sztuki. Sztukę poszukiwań. I o sztukę kochania życia i nie bania się śmierci … Mało? Wystarczy. Na jedno życie chyba aż nadto.

W wierszu „Tak mało” grecki poeta Ilias Simopoulos ostrzega nas – …

Wielu zasypia i umiera

                        nie doznając budzenia

                        nie słysząc nowych wiadomości.

 

                        Inni czuwają. Walczą

                        z samotnością. Uparcie

                        bronią się jak skały

                        w zębach fal.

 

                        Czego naprawdę

                        szukaliśmy w życiu?

 

                        Miłości kobiet

                        dumy

                        zwady ze śmiercią.

 

                        – Tak mało.   

„Grek Zorba” mógłby być każdym z nas, a i my moglibyśmy momentami stać się Aleksym Zorbą. Tyle, że ja do dziś nie spotkałem Aleksego Zorby. Ty też go nie spotkałeś. Nikt go nie widział, nie słyszał, nie poznał. On został wskrzeszony z okruchów naszych dusz przez Nikosa Kazantzakisa, a może nawet nie? Może nawet to nie Nikos go wskrzesił, ale jakaś siła wyższa, jakaś moc spoza wymiarów, Demiurg, Istota… Ktoś niepoznawalny, a Nikos jedynie spisał to, co go olśniło w przypływie weny twórczej? Któż to wie? Kto bezapelacyjnie tego dowiedzie? … Czyż nie tak tworzy się wielką literaturę, czyż nie tak rozpoznaje się życie? Życie, a może i śmierć?

Trzydzieści dwa lata temu, w roku 1985 ja również „żeglowałem” po Morzu Egejskim. Mijałem archipelag Wysp Sarońskich, aby dotrzeć do wyspy Hydra. Byłem biedny jak mysz kościelna. Biedny, ale szczęśliwy. Wokół piękne Szwajcarki z kamerami video w swoich wypieszczonych i wypielęgnowanych dłoniach uwieczniały wyjątkowe chwile. Mnie nie było stać nawet na puszkę coca-coli. Miarę tego szczęścia odmierzam jednak do dziś. Przez kolejne trzydzieści dwa lata przewędrowałem bardzo wiele greckich wysp. Wciąż do nich powracam. Szepcę imię każdej z nich. To rozkosz, która zdolna jest przenieść serce człowieka wprost do raju. Czy potrzeba czegoś więcej? Pamiętam pewien niesamowity wschód Słońca w Nea Makri*, kiedy jego tarcza majestatycznie unosiła się nad wyspą Eubea, a ja miałem wtedy piętnaście lat. Do dziś wykonałem setki zdjęć przeróżnych wschodów i zachodów słońca. Nadal jednak każde z nich uznaję za misterium duszy, które mogłoby za każdym razem trwać w nieskończoność. Może nawet tak wyobrażam sobie wieczność. Będzie to nieustanne wchłanianie wschodów i zachodów Słońca. Bądź też ciągłe zachwycanie się. Wciąż po raz pierwszy …

*Nea Makri – miejscowość położona w regionie Attyka, 30 km od Aten, w gminie Maraton

Nikos Kazantzakis napisał w prologu „Greka Zorby” – „w moim życiu największymi dobroczyńcami okazały się podróże i sny”…

Z wiekiem podróży coraz mniej, a snów jakby coraz więcej. Jednak uczucia wciąż te same. A życia wciąż zbyt mało, aby dotrzeć na wszystkie greckie wyspy. Aby wyszeptać kolejne imię każdej z nich. Aby je zgłębić, rozpoznać, zaprzyjaźnić się z nimi. To ta nieśmiertelna nagość Grecji. Nagość okryta welonem tęsknoty i nieustannie przyciągająca namiętnością kadrowania kolejnego obrazu. Namiętnością jego szukania. Obrazu monochromatycznego osadzonego w bieli i błękicie. O mocno zachwianych proporcjach, gdzie błękit stanowi przytłaczającą większość, a biel jest jedynie śladem, znakiem, sygnałem.

Przecież biel to: doskonałość, duchowość, objawienie, odkupienie, zbawienie, odrodzenie, łaska, wieczność, odświętność, oświecenie, rozum, światłość, intuicja, niewinność, czystość, radość, prostota, nadzieja, śmierć, żałoba, chłód, światło, dzień, księżyc, czas, szlachectwo, majestat, rozejm, pokój, odpoczynek. Biały gołąb jest symbolem pokoju, symbolem duszy ludzkiej. A błękit? Błękit to: niebo, spokój, uduchowienie, wiara, pobożność, nieskończoność, ogrom, trwałość, wieczność, stałość, fale morskie, wilgoć, powietrze, kontemplacja, szczęście, miłość, czułość, szczerość, odwaga, młodość, sprawiedliwość, wolność. I wreszcie symbol tęsknoty za nieosiągalnym ideałem. Mamy tu jakby pozorną sprzeczność, ogrom kontrastu pokoju i prostoty z ciągłym niezaspokojeniem. Takaż jest i dusza grecka. Takie są zapewne i nasze artystyczne dusze – twórców, literatów, poetów, fotografików, malarzy, rzeźbiarzy, reżyserów i wszelkich innych ludzi, którzy wciąż szukają wiedząc, że nigdy, przenigdy nie odnajdą. Szukają, aby szukać. Wciąż od nowa. Chyba trudno bardziej zbliżyć się do właściwej definicji sztuki?

Zatem błękit i biel. Wstań i żyj. Bądź Odyseuszem myśli i słów. Emocji i uczuć. Odyseuszem życia i śmierci. Tego uczy Grecja, jej nagość, Aleksy Zorba i Nikos Kazantzakis. Tego wymaga każda Sztuka i każde dzieło. Wzywa nas do wędrówki. Nazywa nas turystami. Wtłacza nas w codzienność, abyśmy z nią zawsze walczyli. Abyśmy ją kasowali, unicestwiali, wymieniali na chwilę ważne, doniosłe, potrzebne i sensowne. To jedyna możliwość ucieczki – tu i teraz – z pułapki czasu.

Jakże wytrawnie wyraża to Konstandinos Kawafis (1863-1933) w wierszu Itaka.

 

Jeśli zamierzasz do Itaki dotrzeć,

życz sobie długiej wędrówki,

pełnej przygód i doznań.

Nie obawiaj się Lestrygonów i Cyklopów,

ani gniewnego Posejdona;

nigdy nie spotkasz ich na swojej drodze,

jeśli myśl twa będzie wzniosła, jeśli czyste

wzruszenie ogarnie twój duch i ciało.

Lestrygonów i Cyklopów,

gniewnego Posejdona nie spotkasz,

jeśli ich nie kryjesz w głębi własnej duszy,

jeśli dusza ta nie wznieci ich przed tobą.

                       

Życz sobie długiej wędrówki

i wielu letnich poranków,

w których z rozkoszą i radością

podpłyniesz do portów nieznanych,

zatrzymując się u fenickich kupców,

zakupisz cenne towary,

perły i korale, bursztyny i hebany,

wszelkie rozkoszne wonności

– jak najwięcej tych rozkosznych wonności.

Odwiedź wiele miast egipskich,

by uczyć się, uczyć się od mądrych ludzi.

                       

 Zawsze w pamięci musisz mieć Itakę.

Dotarcie do niej jest twoim przeznaczeniem.

Ale bynajmniej nie śpiesz się w podróży,

lepiej by ona trwała wiele lat,

choćbyś nawet miał jako stary dotrzeć do wyspy,

bogaty we wszystko, co uzyskałeś po drodze,

nie oczekując bogactw od Itaki.

                       

 

Tę piękną podróż dała ci Itaka,

bez niej nie wyruszyłbyś w drogę.

Niczego więcej już nie może ci zaofiarować.

                       

I choćbyś ją zastał biedną – wcale cię nie oszukała.

Wróciwszy tak mądry i doświadczony,

zrozumiesz co znaczy Itaka.

Zrozumieć, co znaczy Itaka, czyli uwolnić się z pułapki czasu, czyli wstać i żyć jakby nie było przeszłości i przyszłości, a jednocześnie całym być przeszłością, spokojem, doznaniem i wynikającym z tej przeszłości pięknem. Kawafis nie mógł ująć tego prościej. Nie mógł lapidarniej określić naszego losu, naszych dążeń, oczekiwań i pragnień. Dotknął jedynej prawdy i istoty bycia. Czy Kazantzakis znał wiersz Kawafisa, czy zadziałała tu raczej jakaś zgodność myśli, jednorodna tożsamość duszy i wielka, ponadczasowa, by nie rzec odwieczna cecha natury, która kazała Aleksemu Zorbie wcielić w życie ducha tego wiersza, a jednocześnie która nakazuje nam dochodzić i dojrzewać do takich właśnie prawd z czasem? Nie ma to większego znaczenia, a pytam jedynie retorycznie, gdyż każdy zmierza do swojej Itaki, to pewne, ale i pewnym też jest, że wszystkie Itaki mają jedną cechę wspólną. W dzisiejszym świecie wydaje się, iż są złudzeniem, mirażem, atrapą i oszustwem. Wmawia się to nam pokrętnie, podstępnie, w sposób zawoalowany. Dzisiejszy świat przekroczył bowiem granicę faustowskiej choroby wiedzy. Na jej mapie – na mapie wiedzy – nie ma już Itaki. Nie ma końca. Nie ma starości, śmierci, przemijania. Jest teraz, jest hedonista, konsument, wreszcie produkt.

Nic, tylko sięgnąć po „Greka Zorbę”. Jako odtrutkę. Jako szczepionkę przeciw temu światu. Lecz nie tylko. Ta powieść może być również panaceum na wytrwałe i odważne (no cóż, wymagające odwagi, samozaparcia, przewalczenia czasem niechęci, albo też i przysłowiowego bólu uzębienia po i w trakcie tych lektur) – na mierzenie się z bardziej współczesną twórczością literacką na naszym podwórku. Kiedy sięgnie się po Kazantzakisa i zanurzy w lekturę, a później weźmie się w celach porównawczych, „z marszu”, do ręki współczesnych polskich prozaików (obojętnie którego) i również ulegnie temu konfrontującemu zanurzeniu człowiek może … wyskoczyć z tej wody jak nie przymierzając – rażony piorunem. (Zeus nie ma z tym nic wspólnego- niestety) (ani też Archimedes, gdyż to bynajmniej nie jego eureka spowodowała ów z wody wyskok)…

Nie ten język, nie ten styl, nie te słowa, nie ta klasa, nie ta … poetyka (?) … A weźmy pod uwagę, że Nikosa Kazantzakisa tłumaczył jeszcze jakże nam współczesny, znany, lubiany i nieodżałowany Nikos Chadzinikolau. Ten „nasz” Nikos tłumaczył również niesłychaną i wyjątkową antologię poezji greckiej XX wieku zatytułowaną „Nowe przestrzenie Ikara”, z której czerpię tych kilka fantastycznych wierszy, aby lepiej zobrazować nasze rozważania. Księga ta dostępna dziś jedynie w antykwariatach … niestety.

Co się zatem takiego stało, że współczesna polska literatura jest tak odległa od książki sprzed siedemdziesięciu lat? Dlaczego nurza się w szambie i karmi ubogim językiem z brudnych, zapyziałych, ponoć już europejskich podwórek? Czy jest sama dla siebie tworzywem, materią i bytem, czy też schlebia tłumom (wybaczcie perwersję) czytelników? A może to postczytelnicy, jak i postmodernistyczny mamy świat za oknem cokolwiek by to znaczyło, choć ponoć nic nie znaczy…? Może to też tak zwane (wytrychowo) „urynkowienie” wszystkiego powodujące najzwyklejszą pazerność wydawcy ukierunkowanego na bożka zysku w miejsce … misji? O naiwności nasza. Ty ponad poziomy wzlatuj.

Cóż. Wybaczcie tę dygresję. Nasunęła się sama. Mimochodem. I właściwie podążając refleksją o jajku i kurze, sądzę, że ja również … sięgnąłem świadomie i nad wyraz celowo … po odtrutkę. Po antidotum. Niestety jeden Myśliwski wiosny nam nie uczyni…

Zostawmy to. Nie po to w końcu szukamy piękna, aby stanowić i rozprawiać o brzydocie, nazywanej dziś często, dla niepoznaki podskórnej handlowej żądzy, sztuką. Wróćmy do Zorby i jego świata. Wróćmy do tego świata, w którym nie wypaczono znaczenia i sensu słowa sztuka, piękno, zachwyt… To chyba jednak niekoniecznie musi być świat Zorby z konkretem czasu tej opowieści, z naznaczeniem faktami: książki, jej publikacji i odniesień autentyzmu wydarzeń w konkretnych miejscach i przestrzeniach. Wróćmy do Zorby współczesnego i jego możliwej modyfikacji, możliwości jego … spotkania, wystąpienia, pojawienia się, jego duchowi przeniesionemu w XXI wiek – czy jest to w ogóle możliwe? Dramatyzm tego pytania usiłujemy często rozsupłać poezją, ucieczką, murem, który budujemy niepostrzeżenie wokół nas i wokół ludzi nam towarzyszących. Usiłujemy go obłaskawić namiastkami, plastikiem, ersatzem postępu i czymkolwiek innym, nie godząc się bodaj na nierealność zaistnienia Zorby we współczesności. Bo prawda jest brutalna i dojmująca. W XXI wieku dla Aleksego Zorby doprawdy nie ma już miejsca. To nie jego czas, nie jego świat i nie jego wolność. Wszelki autentyzm skradły nam rekwizyty. Zastąpiły go.

Jakże dosadnie i smutno zauważył to grecki poeta Georgios Th. Vafopoulos (1903 -1996) w wierszu „Waga”:

Na jednej szali połóż słońce,

połóż morze i jego śpiew.

Wszystkie wyspy Morza Egejskiego

z muszlami szczęśliwych poetów.

Co jeszcze pozostaje? Miłość. Połóż więc

na wierzchu, ponad wszystko, miłość.

 

A jednak tę piramidę radości

może przeważyć najmniejszy nawet

położony na drugiej szali

szpitalny rekwizyt.

Któż jednak dziś wsłuchuje się w tego rodzaju ostrzeżenia, któż podąża drogą słów, drogą wartości oraz ich miary, któż się dziwi, zachwyca, kto szuka? Garstka zaledwie – i to mocno rozproszona – niezutylizowanych wrażliwców jak najbardziej do „tego świata” niedostosowanych, jakże mocno śmiesznych i jak silnie odszczepionych od tych wszystkich mas, jej rozrywek i spłuczki popkultury… Choć chyba obrażam tu popkulturę, która we wstępnej swej fazie potrafiła wytworzyć jakieś głębie, kanony i wartości. To obecna jarmarczna postpopkultura nastawiona na zysk i celebrę, która z kulturą nie ma nic wspólnego, rozbiła całość zarówno „tego” jak i „tamtego” świata dezintegrując całokształt tego co nazywamy człowiekiem i człowieczeństwem. Przecież dziś wszystko jest na sprzedaż. Nie ma szali, nie ma wagi, brakuje odważników. Zorby dziś nikt przecież nie potraktowałby poważnie … Raczej zamknięto by go w zakładzie psychiatrycznym. Gdyby go spotkano.

I może właśnie o to chodzi. Na tym casusie opiera się ponadczasowa wartość postaci Greka Zorby. Na tym opiera się konstruktywność terapii poprzez tę lekturę. Bohater Kazantzakisa nie mieści się w żadnym schemacie. Trudno go porównać z kimkolwiek w historii literatury i jaką miarą byśmy nie próbowali uchwycić Aleksego Zorby nie uda nam się to. Ta postać czasem drażni, czasem rozrzewnia, często rozbawia, czasami wywołuje nastrój zadumy i melancholii, a bywa, że irytuje tak mocno, że moglibyśmy ją zakwalifikować do postaci mało realnych w swoim wyrazie.

Zorba jest przecież kalką nas samych choćbyśmy nie wiem jak zaprzeczali. Raz w sensie dosłownym, a innym razem w sensie metaforycznym, w sensie ukrytym, co rozumiem przez stan taki, że są chwile, sytuacje i wydarzenia, iż chcielibyśmy właśnie zachować się tak jak on. Można zatem ująć to tak – Zorba stanowi swego rodzaju wymiar nas samych – wymiar dążeń, prób i poszukiwań stanu wolności doskonałej, do której jako postać fikcyjna sam ponoć zmierza. Owa fikcyjność jest bardzo bezpieczna. Powoduje, że nasza wolność czytelnicza mimo wszystko nie zostaje skonfrontowana z potrzebą decyzji w świecie realnym. A jednocześnie pozwala nam wyobrazić sobie, ile znaczy dla nas taka wolność, jakie sami sobie – ustanawiamy jej granice i kim, tak naprawdę, jesteśmy. Zorba pozwala nam zadawać sobie samym bardzo trudne pytania. Często takie, na które wiemy, że nie istnieją żadne odpowiedzi. Wykreowanie tej postaci to mistrzostwo w najczystszej postaci. Autor dotknął literackiego raju, jeśli taki w ogóle istnieje …

Aleksy Zorba zaczepia nas i prowokuje:

„Jak Ci już raz mówiłem, Szefie, każdy ma swój raj. Twój raj, na przykład, zapchany będzie książkami i wielkimi butlami atramentu, (…)

    Zapewne teraz śmiejesz się ze mnie, Szefie, mimo to wysłuchaj moich bredni albo – jeśli wolisz – moich rozważań czy lamentów, chociaż – jak mi Bóg miły – nie wiem, czym różnią się wszystkie te trzy określenia. Piszę, a Ty śmiej się, jeśli masz ochotę. Ja też się śmieję, wiedząc, że Ty się śmiejesz – i w ten sposób śmiech nigdy nie znika ze świata. Każdy człowiek ma jakiegoś fioła, ale zdaje się, że największym jest mniemanie, że się nie ma go wcale.”

Tak właśnie zepsuto ten świat. Po pierwsze niszcząc nasze raje, począwszy od samego pojęcia „raju”, a skończywszy na ich dekonstrukcji, poprzez (to o wiele wcześniej, aż do dziś) medialną manipulację istotą owych rajów, czy, rzecz jasna zwanych już inaczej – jak kto woli – pasjami, hobby, zainteresowaniami, aż po nic nie znaczące hasła samorealizacji, będące atrapą na korporacyjno-niewolniczą rzeczywistość. Atrapą czy też wentylem bezpieczeństwa dla jednostek, a poprzez nie dla całych społeczeństw. Raj czytelnictwa również jawi się tu jako nudny i niemodny.

Ponad to nasz świat zepsuto też …ależ oczywiście, jakże by inaczej, psychoanalizą „fioła” … „Fioł” musiał zniknąć z przestrzeni rozpoznania człowieka i jego istoty. „Fioły” zaczęto „leczyć”. „Fioł” stał się synonimem ludzi nierozważnych, nieodpowiedzialnych, nie stających twardo na Ziemi. Wykreowano natomiast innego rodzaju „fioły”, rzecz jasna nazywając je już zupełnie inaczej. Konsumpcja. Siłownia. Potrzeby. Fitness. Ekologia. Globalne ocieplenie (zwłaszcza podczas mrozów do minus trzydziestu) … I wiele, wiele innych fiołów współczesności. Do tego najlepiej, aby owe „fioły” były realizowane masowo, tak, żeby każdy producent gadżetów niezbędnych do uprawiania tych „zdrowych i poprawnych zachowań” mógł wszystko nam upchnąć do naszych coraz przepastniejszych kieszeni, za pieniądze z wręczanych nam ochoczo kart kredytowych i kredytów, które ktoś, kiedyś spłaci. Tudzież za niewolnictwo współczesności w biurowcach i korporacjach. Po nas choćby i potop. Choć sensu tego zawołania nie rozumieją zbytnio kreatorzy wyżej opisanych mód, póz i reakcji, do których wytwarzania zostali powołani. The show must go on – jak śpiewał swego czasu Freddie Mercury. (czyż nie On – między innymi – nie chciał być na swój sposób nowoczesnym Zorbą…?)… A rzeka dalej płynie … Tylko to już nie rzeka, tylko ściek i już nie płynie, nie wpada do morza, nic nie symbolizuje.

Grek Zorba, cała ta powieść, jej atmosfera, duch, warstwa emocjonalna, postacie są jakby z innej bajki. Tak mocno skontrastowane ze światem współczesnym, że możemy się w niej przeglądać jak w zwierciadle. Każdy może się w swej izdebce zastanowić dziś ile jest w nim Doriana Graya. Ciężko byłoby jednak rozważać ile w nas jest z Aleksego Zorby? W jakim stopniu dogonił współczesność, na ile jej się poddał, jakie granice „fioła” przekroczył i kim się stał. Takie refleksje dane będą jedynie osobnikom z wyobraźnią, ale i właściwym dystansem do … wszystkiego, łącznie z samym sobą. Czyż nie jest to jeden z aspektów „szydzenia z własnej duszy”? Jednak aby z niej szydzić, trzeba ją wcześniej w ogóle posiadać …

Grecka poetka Rita Bumi-Papa (1906-1984) radzi nam:

Nie próbuj upodobnić się do skały

czy ziarnka pisaku.

Skała przypomina głuchego człowieka

piasek nigdy nie rośnie.

Bądź podobny do fali:

zamyka w sobie siłę

muzykę

i patos.

Po co komu dziś patos? Naiwny wykwit ośmieszonych idei. A jednak wydarza się on „gdzie indziej”. W tandetnym kiczu codziennych wiadomości, w pułapce rubasznego pseudohumoru, w rozrywce: łatwej, lekkiej i przyjemnej jak bierność egzystencji, jak jej marazm złapany w szklany ekran setek kanałów oraz podawanej tam papki wypełniacza ludzkiego losu zgaszonego nudą. Współczesny koszmar rozgrywa się „gdzie indziej” i to „gdzie indziej” przykleja się do naszych dusz. Choćbyśmy i nie chcieli.

Smutno kończy się „Grek Zorba”. Tak smutno jak i dogasać też będzie nasze życie. Piękna katastrofa. Koniec. Rozstanie. Pamięć i tęsknota. Siłą trwania jest tu pamięć. Siłą życia tęsknota. Narrator powieści – młody, zagubiony intelektualista – mówi do nas:

– Mogę się mylić, Zorba, ale myślę, że istnieją trzy rodzaje ludzi: ci, którzy za cel uważają korzystanie z życia, dobre jedzenie, picie, bogactwo i sławę. Następnie tacy, którzy za cel biorą nie własny byt, ale dobro wszystkich ludzi, czują bowiem, że wszyscy ludzie stanowią jedność, próbują więc ich oświecić i uczynić szczęśliwymi; kochają ich. Wreszcie są i tacy, których celem jest żyć pełnym życiem wszechświata. Wszyscy i wszystko, ludzie, zwierzęta, rośliny i gwiazdy stanowimy jedność. Jesteśmy tą samą istotą toczącą straszliwą walkę. Walkę o to, by materia stała się duchem.

Tak oto mówi do nas i myli się. Myli się w każdym calu za wyjątkiem dramatyzmu tej straceńczej walki … walki z duchem i z materią. Proporcje owej walki zmieniają się wraz z biegiem rzek, z biegiem dni, z historią ludzkości i z naszymi własnymi prywatnymi historiami zanurzonymi w danej, konkretnej, w wymiarze tu i teraz – rzeczywistości. Raz jest w niej więcej ducha, innym razem więcej materii, a w czasach dzisiejszych przyszło nam tkwić w świecie prawie samej materii podniesionej do rangi oszustwa wszechczasów. Tym oszustwem jest światopogląd naukowy, który za pewnik uznaje to, że wszystko musi być dowiedzione. Ciężko się wyrwać z takiego świata i ciężko w nim unieść „duszę ku gwiazdom”. To prawie niemożliwe. A jednak?

A jednak filozoficzny wymiar „Greka Zorby” przekracza doraźne traumy. Wiedzie nas w zaułki doznań metafizycznych, w meandry podróży i snów, we wciąż nowe wymiary ważnych prawd. Choćby takich, że ponad prawo, ponad brutalność prawdy ważniejsze są wieczne i nieskończone wartości: miłości, prostodusznego miłosierdzia oraz naszej najgłębszej duchowej świadomości – jedynych recept na dramaturgię współczesności. Jak było zawsze tak wydarzy się i teraz…

Jakże bliski, nam, Polakom, jest „Grek Zorba”. Tu i teraz, w kraju setek żyjących i piszących poetów, w kraju, który idzie teraz drogą zdziczałego, rezerwatowego i bezmyślnego kapitalizmu, przeciwstawiając tych piszących wrażliwców hordom bogacących się barbarzyńców, w kraju – zawsze nad Wisłą i ciągle nad przepaścią – jak zwykle. Jak od wieków, jak jutro i za dzień i za tydzień. I jak już bodaj po kres. W krainie, w której poeci umierają biednie, bezsilnie i szlachetnie, do końca wierząc w siłę słów, które już mało kogo potrafią dziś budzić.

W jasności słońca

odkryłem swój cień

 

W ataku nocy

dobrodziejstwo gwiazd

 

W gromadzie ludzi

swoją samotność.

Oto znów Ilias Simopoulos w wierszu Autopoznanie … czyż nie odkrywa nam pewnej szansy zaczerpnięcia z tej samotności sił witalnych aby przetrwać?

To samo znajdujemy na kartach „Greka Zorby”. Tam samotność wiedzie do pewnej konkluzji –

  „Ukojony, przymknąłem oczy. Miałem dziwne mistyczne uczucie, jakby cud otaczającej mnie zieleni był rajem, a świeżość powietrza i spokój – Bogiem. Bóg co chwila przybiera inne oblicze i chwała temu, kto potrafi rozpoznać go pod każdą z tych postaci. Bywa szklanką zimnej wody, synem, który figluje na ojcowskich kolanach, czarującą kobietą lub po prostu krótką poranną przechadzką

   Stopniowo wszystko wokół mnie, nie zmieniając kształtu, stawało się snem. Sen i jawa przyjmowały to samo oblicze. Spałem i śniłem rzeczywistość. Byłem szczęśliwy. Ziemia i raj zespoliły się w jedną całość. Życie wydawało mi się polnym kwiatem, kryjącym w swym sercu gęstą kroplę miodu, w niej ujawniło się życie, a dusza moja była niczym leśna pszczoła, skrzętna, szukająca słodyczy.

   Nagle ze stanu błogiego ukojenia wyrwały mnie brutalnie czyjeś kroki i szepty. W tej samej chwili usłyszałem radosne wołanie:

– Szefie, w drogę!   Przede mną stał Zorba, w jego oczach igrały diabelskie ogniki. (…)”

 W drogę.

Jeśli zamierzasz do Itaki dotrzeć życz sobie długiej wędrówki. Nie śpiesz się. Idź powoli. Spokojnie. Wytrwale. A kiedy już do niej dotrzesz może okazać się: głucha, biedna, rozczarowująca, brzydka i inna, niż ta, wyczekiwana…

Wspomnij wtedy całą tę wędrówkę… jej blaski, cienie, jej wymiary oraz sensy … wszystkie ważne doznania, radości, porażki i zwycięstwa. Wspomnij całe to doznane bogactwo.

Wtedy, być może zrozumiesz, co znaczy Itaka …

Wykorzystanie zdjęć lub tekstów bez zgody autora zabronione

Projekt i realizacja: agencja interaktywna futuresystems.pl