Lubię kabaret. Czy nie odnosicie jednak wrażenia, że od dobrych paru lat życie w Polsce jest jak kabaret. Pozoruje się pewne działania w ramach przyjętej konwencji. Stroi się miny, komuś przyprawia gęby, ktoś na kogoś pluje, ktoś komuś, po coś, na kogoś… Jest zabawnie. Jeszcze jest. Póki co. Kiedy przyjdzie zapłacić rachunek za harce i swawole przestanie być śmiesznie.
Dwa lata temu nasz wyjątkowy rząd zawarł pakt z wybranymi ludźmi kultury. Piszę z wybranymi, gdyż – jak zwykle – specyficzna grupa stoi też po stronie kultury. Nazwano to coś paktem dla kultury. Nazwa (adekwatna do poziomu) odzwierciedla dokument. W wojnie toczonej o każdą złotówkę, przy permanentnym braku środków na wszystko należało zawrzeć pakt. Nawet pakt … z diabłem. I choć diabeł dziś przystroił się w gustowne różowe krawaty i pachnie drogimi perfumami rozpoznamy go po owocach. Niefortunnie jednak brak urodzaju zaciemnia sprawę. Cóż. Trudniej znaleźć więcej pustosłowia i wodolejstwa niż w pakcie dla kultury. Sprawa umarła już dawno, a diabeł przepoczwarzył się w eleganckiego pana dbającego o wizerunek. Ileż tu chciejstwa. Ileż monumentalnych słów, które z siłą sprawczą uleczą trupa.
Dość żartów. Dziś nawet kabaret przestaje śmieszyć. Trupa nie da się reanimować. Strony, powołując się na (nieustannie łamaną) Konstytucję zgodnie zapewniają nas, o swoich pobożnych życzeniach. Mydlą nam oczy starannie wypracowanymi technikami omamiania słowami bez pokrycia. To żenujący dokument i warto go prześledzić, aby zobaczyć jak nabija się nas w butelkę. To drwina, która przybrała kształt idealistyczny i udaje poważne pochylenie się nad problemem. Jak wszystko czego dotknął się ten rząd oraz kilku panoszących się w mediach złotoustych celebrytów. Niektórzy nazywają ich Salonem. Oczywiście przez te dwa lata nie zrobiono nic, a jeśli robiono to w przeciwnym kierunku. Tnąc, zamykając, redukując. Stylistyka owego paktu nieodparcie kojarzy mi się z deklaracjami wygłaszanymi namiętnie w latach siedemdziesiątych. Pomożecie? Pomożemy. Zdemontować kulturę. W tym miejscu można by zakończyć, ale kiedy człowiek czyta ów pakt rodzi się pewna wątpliwość. Pytanie pewne unosi się nad tym tekstem. Coś drażni. Coś się nie zgadza. Jakoś tak inaczej jest w realnym świecie. Zatem wchodzimy w krąg propagandy i owijania w bawełnę sedna spraw i problemów kultury w świecie postmodernizmu. Dodajmy jeszcze – w wersji rodzimej. I nawet nie o ów postmodernizm tu idzie. Nie o postęp z nowoczesnością razem wzięte. Idzie tu o jawną kpinę z nas – ludzi kultury. Jak jest naprawdę wszyscy widzimy. Jak będzie już też w zasadzie wiemy. Pobraliśmy lekcję ekonomii przez ostatnie dwadzieścia kilka lat i potrafimy policzyć do czterech. Po co więc wciska się na ten kit. Przyczyn jest wiele, choć najpewniej chodzi o tak zwane czyste sumienie oraz „żeby to tak ładnie brzmiało i wyglądało”. Ma być pięknie, bezpiecznie i uroczo. Nie przeszkadzajmy chłopcom w zabawie. To ładna zabawa. W chowanego. My „kryjemy”. Kiedy otworzymy oczy zaczniemy szukać kultury w mediach. Pudło. Zaczniemy jej szukać w szkołach. Pudło. A może na scenach. Też pudło. Tam też trzeba zarobić.
Gdzie zatem ta kultura się ukryła. Już wiem. W pakcie dla kultury. Nie trzeba tworzyć jednego silnego ogólnopolskiego pisma literackiego wspieranego przez państwo, nie trzeba naciskać dzieci, aby czytały, nie trzeba tworzyć mechanizmów finansowania kultury przez biznes. Trzeba rozmawiać. Zawierać pakty. Ładnie wyglądać w telewizorze. Uśmiechać się. Kłaniać. I zapewniać, obiecywać, namawiać wręcz czy zaklinać rzeczywistość. A stanie się. Dokona. Będziemy kulturalni i mądrzy. Nie roztrwonimy dziedzictwa. Spuścizny ojców (i matek).
Pakt dla kultury spowoduje, że nasze dzieci powiedzą: – mamo, tato (partnerze?) – nie kupuj mi quada, laptopa czy talonu na siłownię – kup mi książkę ! Ja chcę czytać. Tylko to mnie kręci. Tak będzie. Obiecuję wam. A my pomożemy. Przestaniemy pisać dyrdymały w tym najlepszym okresie w historii Polski jaki nam się szczęśliwie przydarzył. Przestaniemy namolnie nachodzić Pana Ministra ( bądź panią ministrę) o marny grosz na jakiś festiwal poezji (bez publiczności) czy inne wystawy i spotkania. To nie są eventy. Dziś przecież liczy się tylko show. On Must go on. Przestaniemy zamęczać czytelników naszą frustracją, naszym malkontenctwem i naszym lamentem. Przecież i tak nikt tego nie słyszy. Telewizja pokazuje tylko pokolorowany świat, bądź tak szary (wręcz czarny) żeby zszokował. Tony pośrednie nie są w cenie. Nie podniosą oglądalności. A tylko ona się liczy. Misja? Misje to są w Afganistanie. Mamy przecież mocarstwo – III RP, która toczy wojny. O wolność i demokrację. O pokój. Stać nas. Kto nam zabroni. Naród? A co to jest – naród? Czyż nie są to muppety do skrojenia?
Tak to nazywali w jednym dużym amerykańskim banku, mówiąc między sobą o kluczowych klientach tegoż banku…
Powrócę do tego, że lubię kabaret. Jeśli już muszę być muppetem poproszę o bilet do „loży szyderców”. Tam chyba moje miejsce. Tam jest, że się tak wyrażę fun. Tam jeszcze się można trochę pośmiać i ponabijać z tego co się dzieje wokół nas. A dzieje się tak wiele. Polska rośnie w siłę i już prawie jest „zieloną wyspą”. Młodzi mają do wyboru: namiot na łące albo zmywak w Berlinie. Czy w innej Holandii. Prezydent USA pomylił kiedyś Austrię z Australią. Taki świat, takie czasy. Kabaretu. Kabaretu bez granic, bez opamiętania, bez sensu …I na koniec zastanawiam się po co ja to w ogóle piszę? Może dla kilku myślących podobnie? Może dla tych, którym rozsądek nie nałożył jeszcze klapek na oczy w tym przedziwnym biegu do szczęścia. Do szczęścia? Czy do Końca?
Proponuję zawrzeć pakt. Pakt dla rozumu. Będzie nim pusta kartka. Niech każdy napisze tam co myśli o jutrze. Dokąd zmierza i po co jeszcze żyje … Można też nic nie napisać. Kartkę włożyć do butelki i rzucić w ocean. Niech przyszłe pokolenia poznają kim byliśmy…
Andrzej Walter