Dzisiejszy człowiek jest totalnie zdezorientowany. Ten stan świadomości wynika z całkowitego galimatiasu pojęć i znaczeń, które przedefiniowywane ulegają erozji, odwróceniom oraz całkowitemu chaosowi. Słowa określające dane rzeczy nazywają czasem coś kompletnie innego niż nazywały w przeszłości. Ciężko się w tym zorientować, acz wydaje się, że takie dictum przedstawia się nam celowo. Wszystko po to, aby wykreować nowego człowieka w nowym świecie. Rzecz jasna wiele procesów toczy się na przestrzeni stuleci, chociaż ostatnio szum informacyjny oraz nowoczesność form komunikacji ową ewolucję zamieniają w rewolucję i zdecydowanie sam proces przyśpieszają. Przykładów jest wiele, lecz największym polem przedefiniowania jest obszar ludzkiej płciowości oraz tematyki z nią związanej.
Mogę śmiało określić się na przykład jako – nietolerancyjny homofob, który w prywatnych, jednostkowych przypadkach może się z… gejem… nawet zaprzyjaźnić. Słowem – mister paradoks, tak jak paradoksem jest uznanie nienormalności za normalność, a człowieka – we właściwym kontekście – za zlepek komórek. Wszystko zależy od tego kto określa i czemu ma to służyć. Totalna względność wszystkiego. I nic już nie musi być Prawdą, gdyż cóż to jest prawda? Co by było, gdybym zamiast słowa „gej” użył słowa „sodomita”. Lament wielki by był, choć sto lat temu te same przypadki określano w ten właśnie sposób. I nikt się o to początkowo nie obrażał. Nie o gejów tu jednak idzie, wielu znanych mi skądinąd dość sympatycznych. Chodzi o stan świadomości człowieka dwudziestego pierwszego wieku. Wiadomym jest, że nikt z nas nie jest w stanie posiąść wiedzy z każdej dziedziny. A i z dziedziny, którą się zajmujemy wiedza kompletna nie jest możliwa. Człowiek uczy się całe życie i stan taki jest czymś naturalnym i normalnym. Szkopuł w tym, że dziś ciężko wierzyć komukolwiek z uwagi właśnie na wcześniej opisany chaos informacyjny, medialny – i rzekłbym – ogólnoludzki. Wyraża się między innymi fałszowaniem badań naukowych, bądź przedstawianiem ich wyników w formie najbardziej odpowiadającej zlecającemu. Jeśli z kolei brak zlecającego to i brak badań w danym temacie. Koło się zamyka, lecz wniosek pozostaje jeden: trudno dziś wierzyć w cokolwiek, nawet podpartego tak zwanym ujęciem naukowym, gdyż może to prowadzić w ślepy zaułek myśli i konkluzji. Czy można dziś określić – dla przykładu – ludzi leczących innych ludzi mianem lekarzy? Czy nie są to przypadkiem pracownicy usług medycznych? Może to bardziej oddaje sens i charakter ich profesji. Skoro przysięgę Hipokratesa zastąpiono, bez specjalnych konsultacji społecznych, deklaracją genewską, z której wykreślono kilka niepoprawnych politycznie zdań, to lekarz być może przestał być dziś lekarzem. Skoro już dziś nie może zajmować sprawą narodzin i śmierci, nie ma prawa o nich decydować, to może nazwijmy tych ludzi inaczej. Nowocześniej. Tak właśnie dochodzimy do absurdów współczesności. Może to jednak nie absurdy, lecz swoista rewolucja semantyczna. Świat otwarty czerpie z Konfucjusza, który ujął sprawę krótko: aby zmienić świat należy zmienić język. Nazwanie rzeczy nadaje bowiem jej charakter i określą ją. Tak powstało wiele współczesnych słów z tolerancją na czele. Siłą rzeczy wracamy zatem do nietolerancyjnego homofoba. To urocze określenie jest miałkie jak jego twórcy. W świecie postawionym na głowie tolerować musimy wszystko, a kochać ludzkość pełną gębą. Jak coś się nie podoba to fora ze dwora. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że jak się rozglądam wkoło, to widzę coraz więcej takich przypadków ludzkich – nietolerancyjnych homofobów. Jakoś tak ich dużo. Póki co szepczą po kątach. Co będzie kiedy się dogadają i podejmą działania? Strach myśleć. Parada równości zewrze się z paradą nierówności i jedni drugim… strzelą w twarz? Będzie zabawnie. W każdym razie będzie co pokazać medialne w telewizji, czy w sieci. Będzie o czym pisać. Może to wystarczy.
Nietolerancyjny homofob powszechnieje. Na razie jeszcze patrzy spode łba, spoziera zdziwiony na to, co robią mu z tym światem, ale kiedy się zdenerwuje… Zmierzamy ku temu, aby takich paskudnych złych ludzi ucywilizować. Przekonać. Reedukować. Skąd my to znamy. Z Kambodży? Z pól śmierci? No bo jeśli nie w tym kierunku to idzie to ja nie wiem w jakim. Zakazy, nakazy, przedefiniowania pojęć. Całkowite zwariowanie. Nowy wspaniały świat. Określenie – mowa nienawiści. Zanik zdrowego rozsądku. Zanik myślenia. Zanik prawa do myślenia. W takim świecie można wszystko. Każde coś można uzasadnić. Każdy nasz krok prowadzi… No właśnie – dokąd prowadzi?
Nam, pisarzom, warto zastanowić się nad językiem, którego świat dziś używa. Zadziwiającym jest, że tak mało się o tym dziś pisze, tak mało to analizuje. Niby temat był tu i tam podejmowany, ale uważam, że to temat tak palący i niepokojący, iż trzeba podjąć szerszą debatę w tej materii. To przynajmniej coś wnosi do życia i owo bicie w dzwony pozwoli na niezbędną w tym temacie refleksję. Słowem nigdy nie dość takich analiz, gdyż opary absurdu zaczynają dotykać każdej z dziedzin życia i aktywności społecznej. Trzeba dosłownie „gryźć się w język”. Trzeba ważyć każde słowo, aby nie zostać jakoś tam ukaranym czy wykluczonym. Czy chcecie żyć w takim świecie? Może tak. Wtedy opuśćmy ręce i przyjmujmy za dobrą monetę cały ten postęp. Ja jednak rezygnuję z takiego postępu. To jest postęp hipokrytów i manipulatorów, dla których nie istnieją żadne świętości, żadne piękno i żadne ideały. Ponoć moja krucjata skazana jest na unicestwienie. Ja jednak nie sądzę, abym ustanawiał jakąkolwiek krucjatę. Zwyczajnie. Apeluję do zdrowego rozsądku. Do myślenia. Do – jeśli wmawiają nam jakąś nową prawdę – poszukania jej podstaw, znaczenia i genezy. Czy to tak wiele? Przecież ponoć żyjemy w świecie potęgi rozumu. To używajmy tego rozumu w każdym przypadku kiedy namawiania nas do przyjęcia jakiejkolwiek nowej prawdy. Choćby i takiej, że sześciolatki mają iść do szkoły. W naszym kraju obserwuję reakcje stadne. Bezrefleksyjne. Cóż. Można i tak. Tylko nie mówmy potem, że jest już za późno. Tak też rozumiem wolność wypowiedzi, że będę zawsze negował poprawność polityczną rozumianą jako dostosowanie się do stada. Nie o politykę bowiem tu idzie, tylko o krzykaczy wszelakich. Chcących narzucić większości swoje mniejszościowe niby prawa i swoje postawy. Z doświadczenia wiem, że każda rozmowa z przedstawicielami tych mniejszości może być dialogiem. Za wyjątkiem tych okazów co bardziej zapalczywych mających poczucie medialnego wsparcia. I tu jest tak zwany pies pogrzebany. Medialne wsparcie. Telekracja. Czytałem ostatnio, że w Poznaniu przeprowadzono badanie na przypadkowo spotkanych na ulicy kobietach. Zapytano je – czy wasz mąż, mężczyzna, syn jest homo sapiens. Ponad połowa odpowiedziała, że absolutnie nie! Otóż ja też się już dziś nie czuję homo sapiens. Jestem zwyczajnym… nietolerancyjnym homofobem. Leczcie mnie. Najlepiej w gronie natłoku kochających inaczej. Wielki brat – jak co dzień – spojrzy czule i stwierdzi, że w końcu jestem zdrowy. Tak zdrowy jak zdrowym jest nasz cudowny, otaczający nas dojmująco – homo świat.
Andrzej Walter