Czas zbierania kamieni

15 maja 2013

Wszystko ma swój czas,
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem:
Jest czas rodzenia i czas umierania,
czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono,
czas zabijania i czas leczenia,
czas burzenia i czas budowania,
czas płaczu i czas śmiechu,
czas zawodzenia i czas pląsów,
czas rzucania kamieni i czas ich zbierania,
czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich,
czas szukania i czas tracenia,
czas zachowania i czas wyrzucania,
czas rozdzierania i czas zszywania,
czas milczenia i czas mówienia,
czas miłowania i czas nienawiści,
czas wojny i czas pokoju.

Jaki jest nasz czas? Może stoimy nad przepaścią? Może jeszcze tego nie wiemy. Doszliśmy do punktu bez odniesień, bez wiary i bez tęsknoty. Nad światem, tak dotąd czytelnym i bezpiecznym, poczęły gromadzić się burzowe chmury. I może jeszcze nie jest tak źle, ale instynktownie odczuwamy pewne symptomy: upadku wartości, kryzysów, kolejnych wojen… Pochodne wolności – tolerancja i demokracja rozpoczęły unicestwiać same siebie, a w efekcie i samą wolność. Postęp (niewątpliwy) doprowadził nas do stanu, w którym pokusa przekraczania wszelkich ograniczeń jest nieodparta. Pytanie tylko – co dalej? Pytanie też – po co te granice  przekraczać i dokąd w tym nieposkromieniu dojdziemy. Czynić sobie ziemię poddaną za wszelką cenę?

W jednym z antykwariatów wynalazłem znakomitą książkę Jerzego Surdykowskiego zatytułowaną „Wołanie o sens”. Powinna dziś stanowić lekturę obowiązkową dla człowieka współczesnego. Autor zabiera nas w świat rozważań nad wszelkimi przejawami naszej egzystencji oraz ogromu dylematów, przed którymi nas postawiono. Czyni to z sokratejskim umiarem i dystansem do skrajnych zapatrywań. Tekst ujrzał światło dzienne siedem lat temu, lecz jego aktualność uderza.

Jerzy Surdykowski (ur. 1939) był marynarzem, inżynierem elektronikiem, programistą komputerów, stoczniowcem, instruktorem alpinizmu; jako pisarz debiutował w 1966 roku powieścią Powracający z morza. Od 1969 roku parał się dziennikarstwem oraz wydał kilka książek publicystycznych i reporterskich. Przez 10 lat był wiceprezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w trudnych czasach lat osiemdziesiątych, zmuszony do działań w konspiracji. Współpracował wtedy z Tygodnikiem Powszechnym, a w wolnej już Polsce był konsulem generalnym RP w Nowym Jorku. Na początku nowego wieku pełnił funkcję ambasadora w Tajlandii, Birmie i na Filipinach. Dwa lata temu Prezydent odznaczył go Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Ten niesamowity życiorys stanowi niewątpliwie wytłumaczenie głębi refleksji zawartej na kartach „Wołania o sens”. Warto też zapoznać się ze wstępem Abp Józefa Życińskiego, aczkolwiek można to zrobić bez uszczerbku już po lekturze. Zastanawiająca jest bibliografia powstałych w latach 1998-2003 esejów, która jest najpewniej genezą i przyczyną zawartej w nich głębi i mądrości, przy jednoczesnym zachowaniu umiaru i rozsądku w formułowanych refleksjach, no i rzecz jasna erudycji Surdykowskiego. Autor czerpie z daleko od siebie położonych źródeł, których rozpiętość sytuuje się pomiędzy wiarą i niewiarą naszego czasu. Rozważa myśli: św. Augustyna, Emila M. Ciorana, Ericha Fromma, Romana Ingardena, Leszka Kołakowskiego , Hanny Arendt, Karola Wojtyły czy Stanisława Lema. Sięga po: Antoniego Kempińskiego, Czesława Miłosza, Emmanuela Levinasa czy nawet Karola Marksa, by dotrzeć do Józefa Tischnera czy Alexisa de Tocqueville’a. Jest tam jeszcze wielu wielkich, których nie da się tu wymienić. Suma tych źródeł plus własne przeżycia dziecka minionego wieku pozwoliły na stworzenie kwintesencji naszych codziennych spraw, rozterek i dylematów. Całość cechuje umiar i rozwaga, uznanie wielu poglądów i spojrzenie z różnorodnych płaszczyzn. To wyprawa ku najtrudniejszym problemom, z jakimi od wieków zmaga się filozofia czy teologia. Analityka pojęć, czy nawet stereotypów, wśród których żyjemy doprowadza do zamknięcia tekstu klamrą pytań o sens.

Trudno tu wymienić wszystkie zagadnienia i już dziś wiem, że będę do tej pozycji powracał w lekturze i pożywce dla rozmyślań. Przywołam jednak tezę, którą otworzyłem ten tekst o zmierzchu demokracji i tolerancji, a co za tym idzie – agonii wolności. Trudno zaprzeczyć, że świat nie poznał lepszego systemu naszej egzystencji w społeczeństwie jak demokracja, a rzeczą, pojęciem niezbędnym dla jej pokojowego urealnienia jest tolerancja. Pojawiały się już dyskusje i rozważania czym jest ta słynna tolerancja. Czyż nie jest sztucznym słowem wytrychem, słowem, które zawiera pojęcia przeciwstawne i płytko próbuje je zniwelować. Coś jest ukrytego i istotnego w takim podważeniu pojęcia, lecz z innej perspektywy sugestywnie przemawia  takie stwierdzenie:

„Tolerancja jest córką wolności; nie siostrą, ale córką. Nie jest równa, bo od niej pochodzi, jej służy i u niej pobiera nauki. Wyznacza, dokąd sięga wolność, a gdzie dwie wolności różnych ludzi wyznających różne prawdy i różne wartości muszą się trochę ograniczyć w imię maksymalizacji sumy indywidualnych wolności w społeczeństwie”.

Szkopuł w tym, że dzisiejsza ilość potrzeb zachowań tolerancyjnych przy globalnym zindywidualizowaniu jednostkowych zachowań spowodowała gigantyczny szum informacyjny oraz chaos ze zgiełkiem razem wzięte. Trudno rozróżnić prawdę od głupstwa. „W tym tolerowanym zgiełku ginie wszystko co ważne.” Dzisiejszy człowiek poczyna bardziej być człowiekiem przyzwalającym niż tolerującym. Dzisiejszy człowiek po prostu obojętnieje. Milczy. Przekracza zatem i granice pokory, której uczy tolerancja, jak również staje się wobec zjawisk współczesności zwyczajnie tchórzliwy. Boi się wypowiedzieć prawdę, która jednak (obiektywnie patrząc) istnieje – czy tego chcemy czy nie. I tu powstaje problem. Szczytne ideały przepoczwarzają się w polityczną poprawność, swoistą konwencję współczesności, a ta z kolei zaciera granice prawdy i fałszu. Poczynają się ścierać co bardziej krewcy dyskutanci z bardziej wyważonymi czy wręcz nie akceptującymi wyraźnych i mocnych sądów. Trzaskają drzwi. Dłonie zaciskają się w pięść. Co dalej?

Być może wyciągnęliśmy wnioski ze zła, które dotknęło świat w minionym wieku. Jesteśmy higienicznie uodpornieni na szaleństwo. Zatrzymujemy się w agresji. Pytanie tylko do kiedy. I kiedy zostanie przekroczona masa krytyczna reakcji jądrowej dzisiejszych sporów światopoglądowych. Myślę, że to pytanie aktualne w dzisiejszej Polsce dostosowującej się do wymogów bogatego i cynicznego (nie kryjmy tego) Zachodu. Póki co sytuacja grozi li tylko postawą tolerancji zamienionej w święty spokój, ale jutro? Jutro święty spokój może zamienić się właśnie w niekontrolowaną agresję. Póki co:

„W takim świecie nie ma już prawd mocnych i mocnych kłamstw, wszystko jest względne, wszystko wolno, wszystko jest – jakby powiedział Józef Tischner – {tyz prawda}. (…) jeśli kogoś się piętnuje, to tylko nietolerancyjnych. I jak tu nie przyznać racji Cioranowi , który pisze: Im bardziej ludzkie staje się Imperium, tym więcej rozwija w sobie sprzeczności, od których zginie. (…) Tolerancja jest jak śmiertelna trucizna, którą samo sobie zaaplikowało”.

I tak oto wracamy do Aten, gdzie demokratycznie przegłosowano posłanie na śmierć Sokratesa. Czy zasłużył na takie rozwiązanie? Czy było warto? Czy zatriumfowała sprawiedliwość? Nie i jeszcze raz nie. Odpowiedź jest prosta. Tylko tutaj – w tym tekście i w tej refleksji. Nasza obecna, polska sytuacja , wcale prostą nie jest. Jedyną receptą jest tischnerowski dialog. Prawdziwy, szczery, pozbawiony emocji dialog, otwarty na argumenty drugiej strony – słuchający i łagodny. Żeby to osiągnąć musimy jednak z pewnym dystansem spojrzeć na postęp i ślepą wiarę w naukę oraz wszelkie zdobycze i osiągnięcia. Musimy nabrać pokory do niepoznawalnego oraz umiaru w swej zachłanności zdobywania. Wrócić do korzeni, do podstaw naszej cywilizacji i nie odrzucać kiedyś, dawno wypowiedzianych mądrości, jak choćby tej św. Pawła „znoście się nawzajem w miłości”. I w tym punkcie możemy ponownie zacytować Jerzego Surdykowskiego:

 „Tolerancja nie oznacza rezygnacji ze swoich przekonań ani ich tchórzliwego przemilczania. Tolerancja powinna być tolerancją w prawdzie. Ten, kto wierzy w swoją prawdę, ale jest życzliwy, będzie też życzliwie odnosił się do ludzi, którzy wierzą w prawdę inną. W takiej tolerancji nie ma obojętności. Będzie on chciał poznać i zrozumieć tę inną prawdę, bo może coś zyska, coś go wzbogaci. A jak uzna prawdę inną za lepszą od swojej, to też dobrze. Nawróci się z potrzeby duszy albo przekonany siłą argumentów; nie będzie potakiwał dla świętego spokoju ani ze strachu”

To wcale nie jest takie trudne. Już słyszę chór oponentów krytykujących moją (i Autora) naiwność, bądź też skryty śmiech w kątach sal wszelkich „wyznawców”. Problemem dzisiejszych czasów jest fanatyzm. Wielu stron. Kojarzy się on (medialnie propagowany) z chrześcijaństwem czy islamem. Ale to nie jest prawdą. Pozory często mylą. Fanatyzm ateistyczny przyjął dziś już cechy religii z całym wachlarzem argumentacji i metod. Niestety. Wszelki fanatyzm zabija nawet możliwość jakiegokolwiek dialogu. To dzieje się w Polsce, to dzieje się w świecie – na wschodzie i zachodzie. I w takim świetle „Wołanie o sens” ma sens. Sądzę też, że warto powtarzać ten wywód „do znudzenia”, że niestety, ale powinni się nad nim zastanowić premierzy, prezydenci i wszelcy „zmieniający świat” bądź to swoją polityczną czy też medialną – władzą. Wiem też, że niewiele wskóram patrząc na butę i arogancję dzisiejszych uosobień tej władzy. Wiem też, że jeśli my, ludzie kultury, pisarze, poeci, artyści zaczniemy tak myśleć to są jeszcze szanse powstrzymania nieuchronności. A jeśli nie?

Jeśli nie to pozostaje mi tylko życzyć miłej lektury. Czegokolwiek, gdyż każda lektura wzbogaca. Choć wiem, że dziś to nie jest czas lektury.

Jaki to zatem czas? Czy nie czas zbierania kamieni? Na wojnę bądź na grób … wojnę o prawdziwą tolerancję bądź grób demokracji i wolności.

Jerzy Surdykowski „Wołanie o sens”, Wydawnictwo Prószyński i S-ka SA, Warszawa, 2006

Andrzej Walter

Wykorzystanie zdjęć lub tekstów bez zgody autora zabronione

Projekt i realizacja: agencja interaktywna futuresystems.pl