O! Niech wszyscy diabli wezmą takie drewniane społeczeństwo
– co ono jest w stanie na czas ocenić? – co, współuczynić? …
C.K. Norwid, 1866
W sierpniu tego roku skończyła się w Polsce demokracja. Tak jak w czerwcu ponad ćwierć wieku temu skończył się w Polsce komunizm, tak też teraz, prawicowe i konserwatywne bojówki wprowadzą terror nieznanych kart kolejnej rewolucji. Zadudnią w bębny nawoływań do reakcji, rewanżu i zemsty. Napiętnuje nas kler i religijne hordy. Aby zrobić zakupy trzeba będzie mieć karteczkę od księdza. Skończyła się „fajna” Polska. Lekarze będą tłumnie opuszczać szpitale, przeważnie w kajdankach, zawładnie nami mowa nienawiści i ocean pogardy, zaczną się rozliczenia i brak opamiętania – słowem: rozpęta się piekło.
Wierzycie w to? Przecież „kwiat” polskiego dziennikarstwa lansuje właśnie taki przekaz, taką wizję upadku Trzeciej Rzeczypospolitej. Będzie strasznie. Obciachowo. Nieeuropejsko.
Jakim trzeba być durniem, aby stosować taką retorykę? Bądź też jakim wyrachowanym, wyzutym z wszelkiego zdrowego rozsądku cynikiem, aby mieszać w głowach całym bezwolnym grupom społecznym? Bezwolnym siłą powtarzania i wiary w ów Armagedon Trzeciej Najjaśniejszej. Czy jest jeszcze trzecia opcja postawy? Dureń, cynik, czy też może pożyteczny idiota – gatunek iście powszechny, aby nie powiedzieć popularny dziś we wszystkich kręgach społecznych.
To bodaj jedyny, największy i niepodważalny sukces Naszego Kraju – Mlekiem i Miodem Płynącego – skuteczne i umiejętne zohydzanie adwersarza. Skuteczne i perfekcyjne upadlanie „tego drugiego”, „tego innego”. Było nie było – pokłosie czterdziestu pięciu lat „sztucznej rzeczywistości”. Pokłosie braku kręgosłupa i wytrawnego użycia wszelkich możliwych środków propagandy. Skuteczne i osiągnięte wytresowanie Polaka na bezmózgiego wyborcę, europejczyka z awansu, homonowoczesnego wykształciucha, który jest konglomeratem barana wiedzionego na rzeź z drobnym cwaniaczkiem wykorzystującym każdą okoliczność do zagarnięcia tego, co się trafi – tylko dla siebie.
Kiedy słucham takich wypowiedzi, a wierzcie mi, są dziś dosyć częste, zastanawia mnie – czy żyjemy jeszcze w jednym i tym samym kraju? Czy widzimy to samo? Czy nasze postrzeganie rzeczywistości jest obopólnie wypaczone, czy tylko jedna ze stron popadła w odmęty szaleństwa? Zastanawia mnie też jak genialnie dziś udoskonalono metody propagandy, aby toczyła się „sama”, bez sterowania przez kogokolwiek, a jedynie nakręcana skutecznie zaoferowanym (nawet kłamliwym) newsem powtarzanym potem przez mało dociekliwego odbiorcę. Dzisiejsza propaganda nawet nie jest nachalna – jest poddana mimochodem, skrótową, hasłową informacją, grą na emocjach, wyolbrzymieniach i jaskrawości obrazów, z niewinnym pseudo komentarzem niby rzeczywistości. Kto nie mówi – Sprawdzam, tonie dalej w licytacji obsesji wywołanej środkiem przekazu, grzęźnie permanentnie w zaproponowanej retoryce, aby finalnie nie obudzić się już w żadnej możliwej krainie normalności. Zresztą, czymże jest ta kraina? Co jest dziś normalnością, normą, zasadą czy prawem? Produkt produktopodobny? Złudzenie? Iluzja? Przecież wszystko można nakręcić, odkręcić, ukryć, przedstawić, odkryć pod pewnym punktem widzenia, pod celowo ukształtowanym wydźwiękiem, ku osiągnięciu efektu, czy też stanu do efektu zbliżonego. To zorganizowana maskarada władna dowieść, że 2 + 2 = 5, albo, jeśli tak akurat pasuje, to może się i równać sześć, albo cztery…
To świat, w którym E=mc2. Świat szczególnej teorii względności, a nie anachronizm rodem z dwa plus dwa. To rzeczywistość na potrzeby pozornej równoważności masy i energii, z tym że masa może być dowolnie kształtowana, albo (wedle zachcianki) masa może być bezkształtna, zawłaszczona, poprzez energię nową, dyskretnie wyrachowaną, perfidną w obronie ekskluzywnych salonów postępowców. Dziadek Einstein przewróciłby się w grobie na te tezy, których zapewne by nie pojął, gdyż pojąć to potrafi jedynie … masa. Ta masa, o którą toczy się gra. A jest to gra o światopogląd. Pojęcie z natury nieuchwytne, zrelatywizowane i mętne. W dzisiejszych czasach. W czasach „fajnych”, czasach totalnych, czasach, w których szczęście kupuje się i wystawia na sprzedaż, w których byt – pomimo defraudacji zasady – ukształtował świadomość, a jest to narzucona świadomość mas.
Tyle, że dziś masą może być każdy z nas: chłopek roztropek, literat noblista, profesor akademicki, ksiądz, pastor, robotnik. Parobkowie świata pomieszania z poplątaniem, świata pędu i popędu, ułaskawionego przez popyt i podaż, zamienionego w świat powszechności proletariatu w wersji multimedialnej.
Tak to działa i w Polsce sierpnia 2015 – Polsce nowego Prezydenta, z którym połowa społeczeństwa wiąże ogromne i, ponad możliwość do ich spełnienia, nadzieje, a druga połowa wpada w sidła retoryki wydumanego strachu, wykreowanego przez macherów od tego typu zadań. Na horyzoncie majaczą jeszcze wybory jesienne, które odwrócą scenę polityczną na prawą stronę i piekło „rozpęta się” z siłą wodospadu na nasze rozgorączkowane głowy.
Jak wytrzymać te prowokacje? Jak znieść ten strach? Jak uświęcić ów zmierzch demokracji i upadek bogów? Zapytam też inaczej – a może jak przeżyć te brednie?
Serio – to niemożliwe.
Ja na szczęście pamięć mam dobrą i przypominam sobie początek lat 90 tych poprzedniego wieku. Wtedy jak dziś, też straszono „zamachem na demokrację” – podczas wyborów Wałęsa – Mazowiecki, a i w innych okolicznościach. Zamachy te były, jak się okazało typowo polskie, gdyż nieudane. A ubita piana miała smak wypełniacza – czyli żaden. Ówcześni „zamachowcy” stali się dziś elementem układanki, ustatecznieni i kontrolowalni, zakontraktowani, zmiękczeni i naznaczeni piętnem nawróconych i ułaskawionych „czarnych charakterów” gry o masy. Nieczystej gry. Pełnej śmieszności i groteski, ale też gry jaskrawo skierowanej przeciwko zasadom, tradycjom i wartościom. Dziś jest coraz bardziej strasznie, i coraz bardziej śmiesznie. Kościołowi nie wolno się wypowiadać na żaden temat, homolobby może jednakowoż skrytykować każdego. Taka równowaga sił. Z wyłączeniem odwagi skrytykowania na przykład islamu, gdyż … no, sami Państwo wiecie, co za to grozi.
Cóż z tego, że metoda jest pokraczna, cóż z tego, że jest satyryczna, jest też również do bólu skuteczna. To metoda kreowania każdej społecznie użytecznej bzdury do rangi problemu wagi państwowej. Metoda nakręcania koniunktury na pół informację, na informację rangi komunikatu sms, o jego poziomie merytorycznym, na informację rachityczną, chorą, zmanipulowaną, na defraudację sensu w kierunku bezsensu i modelowania postaw, tak by służyły tej apodyktycznej nowoczesności, którą zachłystują się ludzie sukcesu. Waga jego ceny przy tym staje się pojęciem wtórnym. Sukces staje się bowiem celem samym w sobie. Staje się prawem natury. Monstrum bez oczu i uszu. Wyznacznikiem. Wzorcem wręcz. Nakazem.
Ciekawie ujął to Prezydent Duda. (może to, wywołuje te paroksyzmy strachu? nie wiem) – Andrzej Duda o Donaldzie Tusku – No cóż. Gdy myślę o byłym premierze, to nasuwa mi się od razu jedno pytanie: jaką cenę Polska zapłaciła za jego międzynarodową karierę? Być może cały okres jego rządów był walką o ten niedawny awans, a nie o interes Rzeczypospolitej.
A może w naszej „fajnej” Polsce nie wolno już stawiać takich pytań? Może stawiają je tylko „gówniarze”, „irlandzcy dezerterzy”, „oszołomy”? Bierzmy zatem kredyty, zmieńmy pracę i nie kombinujmy za wiele. Władza już o nas zadba. Biedronka nas wyżywi. Pampers uszczęśliwi. A eutanazja okaże się wybawieniem. Od In vitro, od dylematów, od spłacania swoich i nie swoich długów, od zapomogi w miejsce emerytury oraz od opuszczenia nas przez dzieci i wnuki wychowane bezstresowo, z niebem przychylonym ku ciału, z ptasim mlekiem u stóp, z całym dobrodziejstwem współczesnego, nowoczesnego świata bez granic.
I na koniec – jakże nieliteracka ta publicystyka. Jakże polityczna. Jak głos wołającego na puszczy, jak lament, tak zgniły i nadpsuty, niegodny współczesnego intelektualisty, że aż … strach.
Zgadza się. Zatrzymałem się w ciężkich Norwidach. Dla współczesnego maturzysty – to był taki „kloszard”, który większą część swojego życia (sto pięćdziesiąt lat temu) spędził za granicą w nędzy i osamotnieniu. Taki – wedle standardów „fajnej” Polski – „oszołom”…
„ale jaja, ale jaja, ale jaja” …
ale napisał On tak …
Każdy druk za późno.
Każdy dzień za wcześnie.
Przyszłość pokrzepi i wykaże, czyli słuszna jest ufać w myśl Narodu. Wiem, że jeszcze niejeden kamień rzucony będzie na każde sumienie i nieobaczne słowo polskie. Ale czas jest wiedzieć, że tylko słowa są potrzebne i słuszne, które zmartwychwstają. A zaś powiada największy mędrzec chrześcijański: „O głupi! I jakże może to zmartwychwstać, co by pierw nie umarło?” Więc niech umierają słowa nasze – na to są, przez to są.
***
Oto jest społeczność polska! – społeczność narodu, który, nie zaprzeczam, iż o tyle jako patriotyzm wielki jest, o ile jako społeczeństwo jest żaden.
(…) Wszystko to, czego nie od patriotyzmu, czego nie od narodowego, ale czego od społecznego uczucia wymaga się, to jest tak początkujące, małe i prawie nikczemne, że strach wspominać o tym. (…)
Polak jest olbrzym, a człowiek w Polaku jest karzeł – i jesteśmy karykatury, i jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi. Słońce nad Polakiem wstawa, ale zasłania swe oczy nad człowiekiem.
(C. K. Norwid do Michaliny z Dziekońskich Zalewskiej, 1862)
Wydaje się dziś, że słowa już obumarły. Obawiam się też, że wcale nie zmartwychwstaną, a mędrzec chrześcijański w naszym kręgu kulturowym i geograficznym niewielu w czymkolwiek przekonuje. Skarleliśmy jeszcze mocniej niż widział to wieszcz kilka epok temu. Możemy się tylko jeszcze kłócić, spierać i nawzajem obrzucać błotem psychozy. Norwid nie przewidział zaawansowania technik kreowania tego błota. Przewidział jednak coś o wiele gorszego. Chroniczną nieumiejętność tworzenia wspólnoty. Jakąż jednak wspólnotę mogą stworzyć ci, którzy nie chcą przyjmować faktów, którzy ulegają łatwowiernym, naiwnym i powierzchownym ocenom, którzy cechują się mało wnikliwym postrzeganiem rzeczywistości, a w miejsce chleba ustanowili igrzyska.
Mózg wtedy przestaje pracować, a koło historii toczy się po staremu. Jak zawsze, jak zwykle, jak od wieków – ku katastrofie… I widać dziś, jak na dłoni. Pojawiła się szansa zmiany. Okruch nadziei. A my znów – utopimy ją we wzajemnych skarlałych uprzedzeniach, lękach i wydumanych obawach, na których kreacji jednak komuś bardzo zależy.
Powinno się tylko, postawić zasadnicze pytanie – komu i dlaczego?