Już dziś (31 marca 2016) w Muzeum Literatury zostanie wręczona tegoroczna nagroda UNESCO dla poety polskiego pod patronatem znanego w środowisku poetyckim czasopisma Poezja Dzisiaj. Tegorocznym laureatem okazał się Zbyszek Milewski. Sądzę, że jest to fakt warty odnotowania, zwłaszcza, że Zbyszek porusza się w kręgu dobrze odbieranej polskiej poezji współczesnej. Mówiąc „dobrze odbieranej” mam na myśli jej wagę z perspektywy zarówno poruszanej problematyki wierszy oraz z uwagi na odbiorców i ich percepcję. Zbyszek ostatnio kolekcjonuje trochę nagród, choć ważniejsza w tej materii jest, jak sądzę, jego klarowność i sensowność przekazu w dojściu do lirycznego meritum oraz tak naprawdę to, co poeta chce współczesności powiedzieć. A chce powiedzieć coś wyjątkowo istotnego. „W tle tli się miasto” to tytuł nagrodzonego tomu, ale też i wyraz próby uchwycenia tej dojmującej przestrzeni miejskiej anonimowości, alienacji i atrofii będącymi cechami postmodernistycznej roli jednostki w naszym świecie. Nie zapomina również Zbyszek w takim kontekście o roli poety … a jest ona smutna, trudna i przygnębiająca …
Poeta
dzisiaj nie ma potrzeb są projekty różne
stypendialne na życie dietę i układy
w cenie cel przyziemny ścieżki zawodowe
trafiać w księżyc wiedząc że jest za wysoko
udawać że lektury mistrzów ich powtarzanie
stylu w nowych czasach nie jest tym co było
jest luksusem i mistyką darowaną
twórcy który jak bohater z Andersena
wyprostowany idzie dumnie chociaż nagi
za nim orszak i śmiech lecz on pisze
nową baśń współczesną co zostanie po nas
Otóż to – trafić w księżyc, wiedząc, że jest za wysoko. To „nowa współczesna baśń”. Być może po nas pozostanie … I znowu, aż chce się zacytować, że „na przekór światu Polska to Poeta” … A w tle … tli się miasto …
To jest ta odhumanizowana przestrzeń bytu, na którą być może zasłużyliśmy, na którą jakby jesteśmy skazani, w której ukrywamy się, znikamy i krwawimy jestestwem odzieranym z ludzkich atrybutów. Człowiek w mieście jest dziś bowiem jakimś mało znaczącym dodatkiem. Jakimś planktonem zapełniającym taflę tętniącego swoim życiem organizmu. Planktonem niszczonym przez mechaniczność czynności, przez zakorkowane ulice, przez powietrze zamienione w smogowe monstrum, przez zanik empatii, redukcję ludzkiego odruchu, gdzie jednostka może umrzeć na środku ulicy pośród pędzących na oślep, uciekających i obojętnych współplemieńców. I w takiej przestrzeni rodzi się poezja. Zaiste – brzmi to paradoksalnie.
Bo to nie jest już miasto z wynurzeń Krakowskiej Awangardy, a raczej anty-miasto, anty-rola poety i anty-świat. To miasto, które tli się na własny rachunek, na własne życzenie i wydane jest na naszą ledwie skrywaną obojętność. By nie rzecz prawie bunt. „Tu ludzie udają, że są” … Tak. Dokładnie tak. Ludzie chowają się sami przed sobą. Udają, że są. Biegną – dokąd? Nie wie nikt.
Lecz nie tylko o tym ten tom. Przekonajcie się sami. Jest on i o metodach naszych ucieczek, i o goryczy, nieustannie przypisanej cenie za nad-wrażliwość, i o całym wachlarzu świata zmniejszonego do globalnej wioski, a może i o czymś innym, co poeta nagrodzony Złotym Piórem, za tym pióra wcieleniem chce nam się skrzętnie ukryć, abyśmy doznali przyjemności odkodowania słownej łamigłówki. Wejdźmy w tę baśń … Przekonajmy się sami…
Już dziś. W Domu Literatury. U boku samego Autora i Jego Gości. Zapraszam