Święta, święta … czas zafrasowania, planowania i gorączki. Święta, czas rodzinny i czas spotkań, czas zatrzymania się i czas namysłu. Czy tylko taki czas? Czy też może czas duchowej rozterki, czas ciszy i czas refleksji, czas „postawienia przed majestat Spraw”, czas głodu i czas duszy? Czas bogaty w doznania, czy czas ubogi? Święta są dwa razy w roku – takie i takie – jedne inne, drugie inne, każde coś wyznaczają, coś zamykają, coś otwierają. Są drogowskazem, przystankiem, punktem na mapie życia. Są i nagle już ich nie ma. Jak wszystkiego … jak wszystko, czego doznajemy. Święta są punktem krytycznym, choć często przemijają niezauważone, jak widmo duszy przymyka się przez egzystencję, jak mgnienie, jak błysk chwili, którą straciliśmy. Oby nigdy chwil nie tracić, nigdy czasu nie zmarnować, nie rozpłynąć się w nicości. Oby zawsze potrafić być. Wchłaniać. Czuć. … Kochać?
Oby się dało jeszcze zatrzymać. Obyśmy umieli nacisnąć stop. Skończyć kłótnie, złe myśli, zniwelować spory, wątpliwości, złagodzić instynkt. Oderwać się od siebie samych. Skończyć namiętności i stonować radykalizm. Obyśmy zdołali odetchnąć – wiarą, nadzieją, miłością, a nawet banałem ich znaczeń – wszystkim, co trzyma nas jeszcze przy życiu – a nie przy dążeniu do śmierci. Bo śmierci nie ma… podobno nie ma – i podobno po to są te święta. Jutro Wielki Piątek. Wielki Wielkiego Tygodnia… A my mali na gwałt potrzebujemy wielkości w małości. W małości życia, w swojej małości, w małości istnień. W małości wydarzeń.
Życzę Wam … łagodności. Życzę … Wam Was lepszych od siebie samych, i lepszych od wszelakiej ciemności. Życzę Wam światła, sensu, słów, które są odpowiedzią, życzę Wam ciepła … zawsze i wszędzie. Życzę Wam portu, przystani, chłodu w gorączce i życzę Wam wielu pomocnych dłoni i dobra też Wam życzę – zewsząd.
Nie umierajmy jeszcze …