Mustang

31 stycznia 2014

Mam już dosyć: buty, arogancji i zarozumialstwa, które na swoim blogu stosuje Leszek Żuliński. Czas, w którym „było nam po drodze”, w którym Leszek pisał posłowia do mojej poezji skończył się nieodwołalnie. I nieodwracalnie. To był wtedy inny człowiek. Pełen chęci odkupienia win oraz pełen pokory, za świństwa, które ludziom wyrządził. Pełen zapału do tworzenia »nowego«. Nowe jednak nadeszło szybciej i z innej strony, niż nam się wydawało, a Leszek odczytał je na swoją korzyść. Poczuł się uwolniony przez grupki neofitów, dla których naród i historia znaczy mało, albo nic. Przez grupki (enklawy), które zadowalają się ekstazą swego wystąpienia przy mikrofonie i które piszą swoje neofickie liryki na bliżej nieokreślony temat. To obłęd. Arogancja Leszka znalazła swój finał w wyrzuceniu go z redakcji portalu pisarze.pl. Sam na to zapracował, kalając gniazdo, w którym znalazł schronienie, kiedy tego najbardziej potrzebował. To właśnie też dowodzi przywołanej arogancji.
Wiem, że stawiam sprawę ostro. Piszę tekstem otwartym i nie owijam w bawełnę. Bez tych wszystkich: zabiegów, kamuflaży, podchodów, które stosuje Żuliński. Mam po prostu dość. Przeciągana struna pękła. Tak, jak na portalu pisarze.pl. Skończyła się moja cierpliwość i te stałe „pewien publicysta”. Po którejś tam zaczepce. Proponowałem zakończenie tych zaczepień, ale widać zainteresowany na innych metodach wychowany. Skoro mu wolno, to będzie do upadłego. Uwypukla się oto cały wachlarz cech określający system wartości. Jaki on jest – wiemy. Nielojalność wobec bliskich i przyjaciół. Czasem da się odkupić swoją postawę. Czasem – a zwłaszcza z potęgującą się arogancją – nie.
Na portalu pisarze.pl ukazał się tekst Andrzeja Wołosewicza pod tytułem „Czy mamy obowiązki wobec literatury?”. Autor niby to rozważa całe nasze literackie jestestwo, a „pod osłoną nocy” ładuje odłamkowym, pisząc o »Króliku« i znajomych tegoż królika. Królikiem jest mój przyjaciel – Andrzej Gnarowski, a znajomym królika ja. Nie mam pretensji do Wołosewicza. Stoimy raczej – jak sam przyznaje – po jednej stronie barykady. W dalszej części tegoż tekstu, układankę mentalną domyka: „zgoda z poglądami” Leszka Żulińskiego, który wszem i wobec wyraża zachwyt nad poezjami kolejnych: „młodych ponętnych”, raczkujących, królic. Rozmnożyły się nam – oj, rozmnożyły…
Leszek reformom nie podlega. Wpisuje się w jednolity front „wielkich” krytyków ex cathedra, którym wilk podsowiecił (lat temu kilka)… (ale, ponieśli i wilka) koronę, a zgoła łaskawy – nie zjadł, lecz pokazał, idąc z powrotem do Lasu – goły tyłek. Żuliński spuścił wzrok, zebrał zabawki i szybko wrócił do swojego odwiecznego mitomańskiego credo. Podkreśla zawsze i wszędzie dziarsko – „siedzę w literaturze od lat”. Żeby nikt nie miał wątpliwości o potędze majestatu. Siedzi zatem, jaśnie pan, w tej literaturze, od lat, a zmian nie widzi. Ależ nie. Widzi. Widzi zmiany. Na lepsze. Może, na swoje lepsze. Łasił się pan L.Ż. do Wilka – Wrocławskiego Bohdana, który jakoby mozolnie pozytywistycznie, wbrew wszystkim i wszystkiemu prowadził portal pisarze.pl. I nawet jeżeli tak jest, jeśli Boguś W. wykonuje fenomenalną robotę Don Kichota – szerząc wśród kulturę wysoką, to przywołany mustang „deklarując poparcie” (»wicie, rozumicie)« – aż mlaskał w swej hipokryzji klakiera, bodaj nic, z Dzieła i poglądów na świat Redaktora portalu nie pojmując. Jego prawo. Nie każdy może być piękny – jak mawiają. I nie każdy zostanie Sancho Pansą. A już z pewnością nie będzie to Żuliński. Niech zajmie się swoją hodowlą królic, swoją wdzięczno-kształtną trzódką i przestane wygłaszać swoje wielce przemyślane, epokowe mądrości. Tam chyba jego miejsce. To miejsce pachnące siankiem i wielce urokliwym zapachem bicia piany, która wylewa się z małych enklaw niepodległości poetycznej, którą samozwańczo ogłasza dla tych i owych, zwłaszcza płci pięknej (a dla nich najpiękniejszej).
Problem w tym, że to nikogo dzisiaj nie interesuje. Pisząc nikogo – mam na myśli najbardziej czytelników. A że tych coraz mniej, to koło się domyka.
To jego pisanie – napuszonym, mglistym językiem, wynurzenia Satyra nie dają bladego pojęcia o literaturze współczesnej generalnie, a już o współczesnej poezji w szczególności. To są jedynie ruchy pozorowane i chwyty groteskowe, które mają na celu poprawę samopoczucia, zarówno jego jak i wianuszka wzajemnej adoracji, o którym raczyłem jakiś czas temu wspomnieć w pewnym felietonie. Nadano mi po nim miano »kucyka«.
Dlatego też nie ma to jak podziwiać wyczyny »szalonego mustanga«. Mustang, co prawda, chyba nie za bardzo wie, iż sam siebie określa mianem potocznie nazwanego, zdziczałego konika prerii. Właśnie to jego zdziczenie obserwujemy ostatnimi czasy i pokaźna część »hodowców« dziwi się, że występuje ono tak spotęgowane…
Jak inaczej odreagować swe troski i bóle. Cóż. Mustangi, wtapiają się w pogmatwany pejzaż naszego – coraz bardziej wyizolowanego – środowiska literackiego. Środowisko to umiera śmiercią naturalną w kraju braku czytelnictwa. A skoro ludzie książek nie czytają, to i krytyk jaśnie wielmożnych tym bardziej. Czytamy je jedynie my i zęby nam zgrzytają, ale od czegóż zęby – od zgrzytu właśnie. Nasze piękne, niewinne, śnieżnobiałe królicze siekacze, albo kiełki znajomych królika.
I zastanawiam się jak z takim człowiekiem polemizować, skoro nic nie rozumie. Skoro uśmiechając się – syczy. Sączy ten swój jad zdetronizowanego krytyka i swój pseudo-światopogląd. Tylko las, króliki, kucyki i cała ta przypowieść o przyrodzie. Zdziczał i basta. My chyba też dziczejemy, czytając te brednie i rewelacje o poetce X bądź Y, której teksty są po prostu słabe. Tak „wielki krytyk” roztrwania swój dorobek. Swego czasu – mnie, jako nad-emocjonalnego – po lekturze kolejnych wynurzeń L.Ż. poniosło do napisania tekstu, którego w końcu nie opublikowałem, gdyż sądziłem, że możemy obaj dać sobie spokój.
Niestety widzę, że mój oponent wciąż syczy i prowokuje. Wciąż w swoich tekstach czyni prywatne wycieczki i wplata niedwuznaczne aluzje. Nadszedł oto czas, by mu odpowiedzieć publicznie, by zarazem ów mój tekst ujrzał światło dzienne. Może i daremne teksty piszę, ale szczere. Na czymś mi zależy, o coś walczę, czegoś szukam. Nie dla siebie. Ci, co w to nie wierzą, mierzą swymi miarami. To miary karier, lansowania nazwiska i tym podobnych bzdur. Usiłuję być ponad tym. A że ktoś tego nie pojmuje – jego problem. Że zarzuci mi hipokryzję – też jego problem, wart zastanowienia, ale zastanawianie się to ostatnia rzecz, jaką taki zarzucający czyni. Nie zjadłem wszystkich rozumów, nie mam na celu pouczania innych. Wygłaszam swoje zdanie – Tyle!… Oto tekst z 11 stycznia 2014 roku.

„AFRONT”

Mieliśmy człowieka z marmuru, mieliśmy człowieka z żelaza. Potem pojawił się człowiek z teczki. Powinniśmy teraz przyjrzeć się człowiekowi bez kręgosłupa. Czyż właśnie on nie jest efektem i produktem naszej transformacji? Człowiek Zelig – manipulowana zabawka, przypadek koniunkturalny. Człowiek kameleon. Faktem jest, że już totalne lata siedemdziesiąte charakteryzowały się popularnością takich postaw, podszyte propagandą sukcesu i sytości na kredyt. Dziś przeżywamy swoiste deja vu, a jednym z jego jaskrawszych przykładów jest krytyk literacki, Leszek Żuliński.
Na jednym z ostatnio zamieszczonych wpisów swojego internetowego blogu 9 stycznia 2014 roku Leszek określił swoją postawę, pogląd na współczesną Polskę oraz całokształt własnej reakcji na ostatnie dwadzieścia pięć lat. Znamy przypadek Feniksa, który uniósł się z popiołów, lecz akurat on takim przypadkiem nie jest, i choćby chciał, nigdy nie będzie. Tekst zatytułowany jest „Fronda czyli afront” i zawiera kilka perełek ideologiczno-myślowych.

Dowiadujemy się na przykład, że: „Jak widać, proces asenizacji postkomuszej (brrr, co za słowo) trwa w najlepsze! Tylko, gdy patrzę na okładkę tej książki, to zgroza mnie ogarnia. Na niej zdjęcia: Jerzego Baczyńskiego, Roberta Kwiatkowskiego, Tomasza Lisa, Adama Michnika, Moniki Olejnik, Janiny Paradowskiej i Jacka Żakowskiego. Pytam się: do którego pokolenia wstecz będziemy lustrować osoby publiczne? Do jakiego stopnia będziemy je obwiniać winami ich rodzin? I jak trzeba być ślepym oraz głupim, by chociażby tych wymienionych wyżej, a przecież znakomitych dziennikarzy, chociaż ciut nie cenić i nie szanować?”

Muszę najpierw pogratulować języka. Wytworny. Właśnie taki, o jakim sam krytycznie się wypowiada na różnych łamach. Rozumiem jego niechęć do opublikowanej książki, a tejże niechęci przyczyny, są już raczej powszechnie znane. Jednak komu jak komu, ale właśnie jemu raczej nie wypada wypowiadać się w tym tonie, na Ten akurat, specyficzny Temat. Asenizacja albo osławiona lustracja nigdy się w tym kraju na poważnie nie zaczęły. Wszelkie chęci jej porządnego przeprowadzenia odgórnie przez lata bombardowano. Większość teczek spalono czy zniszczono. Nasz świat wzbogacił się o kilku „ludzi honoru”. Kilku inspiratorom tego oczyszczania nie przyszło jednak do głowy, że w tym, co zostało, jest aż tyle ważnych faktów, które pozwalają jednak, choć w części, przeszłość odtworzyć. A na pytanie – po cóż ją odtwarzać – odpowiem: aby wybaczać świadomie wiedząc, co i komu się wybacza. (jeśli da się wybaczyć). Tłumaczenia – a ja myślałem, że się to nie wyda też świadczą o tłumaczącym. Nie wiem, czy właśnie takiego tłumaczenia nie można nazwać głupotą. Są jednak w takim tłumaczeniu, którego ty, Leszku, byłeś autorem, i inne warstwy postaw. Naiwność, cwaniactwo i… właśnie okruch przywołanego na wstępie koniunkturalizmu. Że nam się upiecze. Że nam się uda i… płyniemy dalej. Zmieniamy banderę, mundury, dystynkcje i żeglujemy – a gdzież by indziej – na zachód. W nowy świat.
Dlaczego mam czelność teraz to pisać i wypominać?
Otóż odpowiedź na to pytanie jest esencją tego tekstu. Dlatego, że ci, którzy powinni pokornie przyznać się, przeprosić i płynąć dalej wspólną łodzią zrobili się dziś: butni, zarozumiali, wzgardzający i bardzo, ale to bardzo, ważni. Sami stosując przemysł pogardy i wykluczeń dla pokaźnej części społeczeństwa odmawiają tej właśnie części prawa do sprawiedliwości – choćby poprzez opisanie faktów. Gdyż opisanie faktów, dotarcie do źródeł, genezy postaw i atmosfery domów i dorastania w nich pewnych ludzi jest potrzebne. Daje nam jakiś obraz dlaczego niszczy się historię, tradycję, edukację czy postawy patriotyczne. Przecież w domach działaczy KPP nie za bardzo ceniło się: opłatki, stajenki czy misteria wielkanocne. A czym Jaś za młodu nie nasiąkał, to w dorosłości swej już nie nasiąknie. Dzisiejszy zaś świat – pieniężno-kapitalistyczny z ogromną władzą i upadkiem większości wartości – pozwala tym nie nasiąkniętym Jasiom głosić swoje wynaturzone półprawdy wszem i wobec, nagłaśniając je skutecznie, psując kolejne pokolenia Jaśków i rozwalając to, na czym Polska zawsze stała: wartości, rodzinę, chrześcijańskie dziedzictwo… słowem rozwalając normalność.
W tym też miejscu rozważań pojawiasz się ty: człowiek kameleon, człowiek bez kręgosłupa, człowiek, który koniunkturalnie przyklaśnie każdej opcji dającej spokój, ciepełko urządzenia się i możliwości dorobienia. Klaszczesz tym paniom i tym panom, każesz chwalić za ich „osiągnięcia”, których ja osobiście nie dostrzegam. Dostrzegam za to – to, co ludzie ci zniszczyli, czego ty (i tobie podobni) widzieć nie chcą.

Piszesz: „No, ale dobrze… Jest Polska prawicowa i jest lewicowa. Jest Polska pisowska i antypisowska. Spór historyczny potrzebuje czasu, by się ostudzić. Pytam tylko: co robi reklama tej książki na portalu czysto literackim? Czy to jest miejsce na takie książki?”

To mocne słowa. Co robi reklama książki na portalu literackim? Doprawdy – nie wiem. Przecież na portalu literackim powinno być jak w empikach. Prócz książek: cukierki, miśki, gry komputerowe, nie? Szwarc-mydło-i-powidło. Wybaczcie kpinę. Cóż jednak pozostaje, skoro sam sobie strzelasz w kolano. Potem już jest groźniej: Czy to jest miejsce na takie książki?”
Na TAKIE książki. Staje przed oczami: Berlin 1936… Tam też zabrakło miejsca na PEWNE książki. Przykładnie (i z pompą oraz misterną oprawą) je spalono. Mam wyliczać jakie? A czy to ważne jakie? Takie…
Muszę też dodać, że mam już dość podziałów na lewicę i prawicę, PiS i antyPiS… To już zgrana melodia. Obecny rząd przez lata skupiał się bardziej na dokopaniu opozycji, niż na rządzeniu. Efekty tych „reform” odczuwamy w portfelach. Widzę jednak Polskę podzieloną na – myślącą samodzielnie i niemyślącą wcale. To smutny podział. Do tego podziału zasłużyli się jednak dziennikarze (których tak podziwiasz) opisywani w tej alergennej książce. Zasłużyli się – i to bardzo. Doceniamy to, a jakże.
Potem piszesz już osobiście – do mnie. (Dlatego też ci odpowiadam):
„Na dodatek jeden z publicystów portalu już zaczął książkę czytać i chwali jej ukazanie się. M.in. pisze: Istnieją jednak jeszcze wydawnictwa, które utrzymują poziom i chwała im za to. Z pewnością należą do nich: Wydawnictwo Literackie, Znak oraz Fronda. Zagospodarowały one rynek grupy ludzi myślących. No, jeśli Fronda utrzymuje poziom »ludzi myślących«, to zwiążcie mnie pasami bezpieczeństwa. W każdym razie nie życzyłbym red. Tomaszowi Terlikowskiemu, jednemu z najskrajniej prawicowych i »przykościelnych« dziennikarzy polskich, by za ileś lat ukazała się podobna książka, w której jego dzieci zostaną opisane poprzez swój dom rodzinny.”

Coraz częściej ostatnio widzę w naszym narodzie brak podstawowej umiejętności. Czytania ze zrozumieniem. Ale żeby problemy miał z tym wykształcony krytyk literacki. Tego już nie rozumiem. Może i pochwaliłem (w tekście, do którego się odnosisz) ukazanie się takiej pozycji, ale nie zacząłem jej czytać. Napisałem, iż boję się tego czytania.
Co do dalszego wywodu Leszka, cóż, chyba, na twoją prośbę należy cię związać pasami bezpieczeństwa. Dla twojego własnego dobra, abyś sobie krzywdy nie uczynił. Sądzę poza tym, że red. Terlikowski, za te ileś tam lat, byłby dumny, jakby się ukazała książka, w której zostaną opisane jego dzieci poprzez swój dom rodzinny. Normalny dom, normalna rodzina, normalny system wyznawanych wartości i stosowanych w życiu. Prawda, szlachetność, uczciwość. Takie domy istniały wręcz powszechnie przed wojną i, być może właśnie dlatego, nawet gdyby Naczelne Dowództwo nie zdecydowało się na taki krok – Powstanie Warszawskie i tak by wybuchło. Poziom niemożności utrzymania w ryzach patriotycznie wychowanej młodzieży i jej determinacja walki w okupantem były ogromne. Z drugiej strony poziom karności tej młodzieży też był wielki. To inny temat. Obawiam się, że dziś nie byłoby żadnego powstania (gdyby zaistniała taka sytuacja, a głupcem jest ten, który uważa, że zaistnieć nie może). Dziś raczej powszechnie złożonoby deklarację lojalności okupantowi, lecz… obym się mylił. Wciąż, naiwny, w taką pomyłkę wbrew rozsądkowi – wierzę.
Jeśli zaś masz zastrzeżenia do działalności wydawniczej Frondy, to muszę sparafrazować tytuł twojego blogowego wpisu. Nie Fronda to afront. Twój tekst to afront. Dla wielu ludzi myślącej inaczej niż ty. To też przyczyna twojego odejścia z Redakcji Tygodnika Pisarze.pl.
Wbrew temu, co pomyślisz po przeczytaniu tego tekstu – to wielka szkoda, że nie będzie cię tu nadal. Krytykiem literackim jesteś dobrym. Poetą też. Nie mogę jednak pojąć twojego zajmowania stanowiska w kwestii lustracji i zbliżonych zagadnień, biorąc pod uwagę twoją własną historię. Pamiętam cię jako człowieka, który żałował, tego co uczynił. Publikacja Siedleckiej odsłoniła nam prawdę. Twoja postawa – żalu i chęci naprawy – mogła być wzorem do naśladowania. Do pokazania co stało się w Polsce w latach 1945-1989. Zdumiewa mnie twoja kompletna wolta i diametralna zmiana. Choć właśnie przyzwolenie na to tworzyło atmosferę ostatnich dwudziestu pięciu lat wolnej Polski. Była to atmosfera „grubej kreski”. Jeden motyw jest tu istotny. Aby taką decyzję podjęli wszyscy pokrzywdzeni. Niestety owa „kreska” została nam wszystkim nowocześnie narzucona. Wmówiono nam jej dobrodziejstwa. Słowem oszukano nas. To jest właśnie przyczyna, że omawiana książka powstała. Mówiąc w dużym skrócie myślowym, który jednak każdy pojmie.
Tak naprawdę smutno mi, że musiałem to wszystko napisać i wyrazić. Napisałem to dlatego, iż wiem, że wielu ludzi dookoła nas myśli tak samo jak ja. To pokaźna grupa, która – według ciebie – jest sfrustrowana, lamentuje, uprawia fatalizm, destrukcję i kasandryczność. Powiem – nic podobnego. Domagamy się wolności wypowiedzi, prawa głosu, prawa poglądów, domagamy się samodzielnego myślenia, zachowania wartości, nie obrażania nas oraz rządzenia nami w sposób godny, honorowy, uczciwy i z wyobraźnią. Czy to tak wiele? Czy to fatalizm? Nie! To logiczne i konsekwentne domaganie się NORMALNOŚCI. Kiedy w końcu, w tym kraju rozpocznie się normalny Dialog. Bez kłamstwa, manipulacji medialnej, bez mód, trendów i cwaniactwa. Bez pogardy i języka upokorzeń. Że obie strony stosują czasem taki język? To należy ustalić kto zaczął. Tylko po co? Aby się jakoś pogodzić trzeba najpierw to przyznać, że nie ważne kto zaczął. Trzeba pokory i łagodności, ale przede wszystkim świadomości i chęci tworzenia nowego, lecz w solidarności z innymi. Aby wywiesić białą flagę trzeba przypomnieć sobie prawdziwy sens tekstu piosenki Grzegorza Ciechowskiego:

Gdzie oni są?
Ci wszyscy moi przyjaciele
Zabrakło ich
Choć zawsze było ich niewielu

Schowali się
Po różnych mrocznych instytucjach
Pożarła ich
Galopująca prostytucja –

Gdzie są moi przyjaciele
Bojownicy z tamtych lat
Zawsze było ich niewielu
Teraz jestem sam

Co to za pan
Tak kulturalnie opowiada
Jak się stara ładnie siedzieć i wysławiać
Ach co za ton co za ukłon
Co za miara w każdym zdaniu
I jakie mądre przekonania

Gdzie są moi przyjaciele
Bojownicy z tamtych lat
Zawsze było ich niewielu
Teraz jestem sam

Oto są oto wszyscy są
Przyjaciele moi z wielu stron
Co za pochód co za piękny krok
Maszerują ramie w ramie wprost
I w bamboszach, w garniturach
Z pidżamami pod pachami
Z posadami, podatkami i z białymi chorągwiami
Idą tłumy ich tłumy ich
Tłumy ich tłumy ich

Gdzie oni są? Oto są, oto wszyscy są. Każdy skupiony na swoim własnym interesie i ukierunkowany na obronę własnej wypracowanej pozycji. Tłum jednostek samodzielnych, samo ustanowionych, rządzących się koniecznością „zrobienia sobie dobrze”. Wyznających zasadę: „piekło to inni”. W to wszystko, w cały ten zgiełk, wpisują się tacy, jak ty, obrońcy tych medialnych gwiazdek i qui pro quo… A że kiedyś…, cóż, po nas choćby i potop. I to właśnie stanowi ów Afront. Ludzie bez kręgosłupa, dla których współczesna Polska to kraj wspaniały. Dzieje się tak dlatego, że dno czyni niewidzialnym. I wtedy nie widać tej ich koniunkturalnej postawy, której się jednak wstydzą. Tylko, że dziś takie pojęcia jak: grzech czy wstyd – skutecznie zdewaluowano. To z kolei stanowi podwalinę ich – buty, zarozumialstwa i pogardy dla nas, myślących inaczej. Jak nas nazywacie?: Oszołomy, mohery, faszyści? I wiele innych inwektyw już padło…
Taki jest los wołającego na puszczy. Taki jest los domagającego się normalności.
Czynienia „afrontów” i ich doznawania. Dość. Kończymy.
Weźmy się w końcu do jakiejś sensownej pracy zamiast obrzucania się błotem.
Kończąc, jednak proszę wpisać sobie w wyszukiwarkę internetową „Wydawnictwo Fronda” i zapoznać się z jego historią oraz statystykami wydawniczymi czy nagrodami. Wtedy można zdecydować czy trzeba przychylić się do prośby Leszka Żulińskiego i związać go pasami bezpieczeństwa.

Wykorzystanie zdjęć lub tekstów bez zgody autora zabronione

Projekt i realizacja: agencja interaktywna futuresystems.pl