W ostatnim numerze Tygodnika Literackiego Pisarze.pl opublikowałem tekst „Paroksyzmy nudy”:
http://pisarze.pl/felietony/9717-andrzej-walter-paroksyzmy-nudy.html
Mój szanowny Kolega – Andrzej Wołosewicz raczył skomentować ów tekst dosadną adnotacją do jakiej organizacji należał aktywnie Marcin Wolski. Zarzuca mu (albo mojej skromnej osobie) krótką pamięć oraz kpi z – jak to elegancko ujmuje – „wybitnego partyjnego opozycjonisty”.
Przetarłem oczy ze zdumienia. Ogarnęło mnie też kilka refleksji. O co tu chodzi? Nie będę wnikał jaki to ma związek z tekstem, gdyż nie ma to większego sensu. Taki związek nie istnieje. Jednak zacząłem się zastanawiać czy chodziło o dowalenie mnie, czy może Wolskiemu, czy też – chybił trafił – jedno i drugie? Zacząłem się zastanawiać czy może chodzi – z innej bajki – o dowalenie tak zwanej „opozycji”? Może też w ogóle – chodzi po prostu, o zwrócenie na siebie uwagi – tak, to najbardziej prawdopodobne – Andrzej Wolosewicz, słowem ja – och, jaka zbieżność inicjałów – ja, A.W., z łaski Imperatora i mój „pożal się Boże” komentarz…
Skupmy się na „wybitnych partyjnych opozycjonistach” – Miłosz, Szymborska, Matywiecki, Szczypiorski, Kapuściński, Grynberg, Waldorff … mam wyliczać dalej? Szkoda tu czasu na listy „szczęściarzy”… Nie będę też zabierał głosu na temat dostojnych kolegów szacownego „komentatora”. Kolegów, którymi się otacza i których wielbi. Jego prawo. Natomiast wydaje mi się, że z kolegą A.W. stoimy po przeciwnych stronach barykady. Tą barykadą jest konflikt światopoglądowy w Polsce i kolegę A.W. (czytaj Andrzeja Wołosewicza) najbardziej drażni bodaj to, iż Marcin Wolski pisuje dobre teksty do „Gazety Polskiej”, „Do Rzeczy” oraz innej, tak zwanej „prasy prawicowej” … i dał temu wyraz właśnie w niniejszym komentarzu.
Ja, zapewne również go drażnię, (mam to w naturze) lecz to z kolei mnie „lata i powiewa” – o czym mojego adwersarza niniejszym informuję. Oj, ciężko będzie się polubić, choć … jakie to miłe „się poczubić”? No nie?
No cóż. Śpiewać każdy może, tylko czy warto przy tym pluć? Czynią tak wielbłądy, a do tego kopią i dlatego wiąże się im pyski oraz nogi. Taka profilaktyka dla zwiedzających północnoafrykańskie obszary pustynne. Przypominają one, owe „obszary pustynne” coraz bardziej nasz polski padół, nasze polskie piekiełko, w którym argumentem koronnym jest przynależność, a nie meritum. Meritum jest traktowane po stalinowsku – jeśli fakty są przeciwko nam, tym gorzej dla faktów. Do tego sądzę, że od wielbłądów nieznacznie się różnimy, choć to kwestia dyskusyjna – zależna od tego kto nami pogania… (pomiata?)…
Fakty są też takie, że od katastrofy uratować może nas wszelka „opozycja” wobec zastanej rzeczywistości, co nie oznacza z automatu jej anarchizacji. Cały nasz naród składa się obecnie bądź to z grillujących, bądź też z mniej obojętnych – co daje przy wciąż medialnie podgrzewanym konflikcie wypadkową w postaci samych „wybitnych partyjnych opozycjonistów”. Ci, z kolei, dzielą się na piewców postępu kontra „moherowe oszołomy”, do których dziarsko się zaliczam. (choć pewien tego tak do końca nie jestem – ale cóż… świat widzi inaczej).
Tak jak nie widzę sensu w archaicznym „umieraniu za Gdańsk”, tak i nie widzę go w „umieraniu za Wolskiego” jak i nie widzę go w ogóle w postawie – trwam na z góry upatrzonych pozycjach i za poglądy zginę. Nie widzę też sensu w zmienianiu poglądów jak chorągiewka – żeby nie było. Tylko platynową wręcz zasadą jest arystotelesowski „złoty środek”, a ciężko o niego w szponach kariery, ciężko też o niego trudno w jakimś zauroczeniu „przegraną sprawą” czy choćby w zadawaniu ciosów tylko dlatego, że ktoś był po jakiejś stronie, a zrozumiawszy błąd, przeszedł na inną. Chyba, że „na złodzieju czapka gore” – czyli szafuje ocenami ktoś, kto sam dla bieżącej korzyści swoje chorągwie stawiałby tylko z wiatrem. Choć nie znam Andrzej Wołosewicza na tyle, aby zakwalifikować go do tej kategorii. Nie znam też Marcina Wolskiego – pisałem o jego talencie, jego pisarstwie i innych sprawach. Chcąc osadzić to w jakimś kontekście, nie dla zapoznanych z twórczością tego autora, napisałem kilka słów z życiorysu. Jak się okazało – bez arcyważnych zdań o „narodzie z partią i partii z narodem”, gdyż w tej alternatywie zatrzymał się mój kolega …
Znając życie, nikomu z moich literackich kolegów nie przeszkadza fakt, że z naszych podatków (z tych naszych ciężko zarobionych ochłapów) utrzymywaliśmy przez ćwierć wieku kilku „ludzi honoru” z emeryturkami rzędu od sześciu do dziesięciu tysięcy miesięcznie. To, że Marcin Wolski usiłuje dziś z tym walczyć nie ma dla nich zapewne znaczenia.
Jak mawiał klasyk – są ludzie i klamki.