Jakie to miłe, że możemy się spotkać, że możemy się oderwać, że możemy się odseparować od codzienności, od prozy, od zadań specjalnych piętrzących się każdego dnia wokół głowy. Bo tak właśnie będzie jutro w Zelowie. Spotka się tam piątka przyjaciół, czwórka poetów oraz czeski krytyk literacki. Zestawienie iście (być może z pewnej perspektywy) komiczne, ale i jakże wytrawne, symboliczne, znamienne. Czeski krytyk literacki – i czwórka poetów. Czeski film? Nie. Po prostu … „Poeci bez granic”. Trudno nas uznać za grupę poetycką, gdyż każdy z nas pisze inaczej, z innej gliny się ulepił, inne wyznaje nawet poglądy, nie mamy żadnego „programu”, ale poezja przecież nie zna granic – tak, jak przyjaźń. Zresztą – kto ma dziś jakikolwiek program? Świat toczy się swoim żywiołem, chaosem, efektem motyla, bez żadnych programów, prawideł i zasad. Pełna anarchia. Owszem, wydaje nam się, że to wszystko wokół nas jest zorganizowane, poukładane i rozplanowane, lecz uważam to za złudzenie. Paradoks optyczny. Fatamorganę pozytywistów współczesności. A tu … tu, być może, mamy do czynienia z piątką romantyków. A fe. Jakie niemodne słowo. Sentymentalni idioci? Wierzący jeszcze w jakąś przyjaźń, solidarność, lojalność, honor?
Zatem jak to rozgryźć? Czwórka muszkieterów i czeski krytyk, fachowiec od literatury?… Życie kreśli swoje scenariusze, ale w nich odzwierciedlają się jednak zdarzenia przeszłe. I smaki przyszłości zmieszanej z przeszłością. Takie jak Polanicki Festiwal „Poeci bez granic”. Wspaniały festiwal. Przyjazny poezji, poetom, wszelkiej twórczości, kształtowaniu młodzieży, ważnych postaw i wartości, a wszystko to opiera się na naszej przyjaźni. Tak. Pięciu „panów od poezji” i „panów od przyjaźni” – nie tylko tej deklaratywnej, literackiej, pozornej … jakby nominalnej. Dlatego – od słów do czynów. Już wiele razy mówiliśmy między sobą – musimy się w końcu spotkać w trakcie roku, poza terminem Festiwalu. I w końcu się udało. Planujemy kolejne spotkanie. Jeśli się wszystko powiedzie – w lipcu w Gliwicach. Poeci bez granic? A niech tam.
W tym świecie, w tym Dziś, które sprawia wrażenie, że kształtuje się pod pozorami bezgraniczności mamy przecież coraz to nowe granice. Granice człowieka wobec człowieka, granice mentalne, realne i te nowe, najprawdziwsze granice, granice – mury. To już nie są te mury Sartre’owskie – mury ostateczne. To są banalne nowe mury bezpieczeństwa. Tylko warto pytać skąd nadchodzi zagrożenie? I właśnie – wbrew pozorom – dzisiejsza poezja usiłuje odpowiedzieć na to pytanie podejmując tematy odosobnienia, osamotnienia, dojmującej pustki jednostki wobec tego świata, dojmującej wirtualności życia, wobec którego pewne sprawy, rzeczy, wartości – pozostają niezmienne. Każdy poeta (poetka?) podejmuje Sprawę inaczej, ale wyczuwam to dziś w każdym kolejnym wierszu, który rozbiera się na czynniki pierwsze. Atomizacja, samotność, wirtualność, lęk. A rzeka płynie dalej, umarł król, niech żyje król, przemijalność zbiera wciąż swoje żniwa.
Walczmy więc z nią. Buntujmy się wobec niej. Nie gódźmy się na nią. I tylko próby pielęgnowania przyjaźni i pamięci są być może właściwym orężem. Orężem przecież możliwym, aby mocno stanąć – Wbrew Przemijalności. Przemijalność dziś bowiem, przekształciła się chyba w jedyną ideę, wobec której człowiek współczesny staje się bezradnym dzieckiem, wobec której staje się pokorny, wciąż zdezorientowany, mały, mniejszy i najmniejszy. We wszystkich innych dziedzinach życia człowiek bowiem nadal jest: naukowy, mądry, przemądrzały, brawurowy wręcz, butny, poznawczy, dociekliwy – klasyczny przypadek człowieka Renesansu, oświeconego i trochę jadącego na zużytym już dziś haśle – myślę, więc jestem. A może właśnie dziś musimy to hasło odwrócić i krzyknąć – JESTEM, WIĘC MYŚLĘ. Choć wiem, że wielu ciężko to będzie ogarnąć … A to odpowiedź na współczesność. Być, aby bardziej być…
I jak to można ogarnąć? Otóż … Siłą poezji właśnie … i determinacją „Poetów bez granic”. Dziękujemy Ci Andrzeju (Dębkowski) za to zaproszenie, za ten impuls, za jakiś „nowy początek” … bo wyczuwam, że jest to właśnie, jakiś nowy Początek…