Czytając zbiór wierszy Andrzeja Waltera „Ciężar właściwy” zastanawiałem się, czego jest w nim więcej, życia czy śmierci? Może gdyby można było „zważyć poezję”, ale jak zauważy podmiot liryczny: „chyba nie można zważyć poezji”. To ciekawe, ale te zdanie, które w pewnym sensie ustawia cały tomik, niesie ze sobą określone konsekwencje. Bo jeśli nie można zważyć, to znaczy, że nie wiemy, ile w istocie jest poezja warta. Nie możemy jej oszacować, a to chyba byłoby dla Niego ważne, posiąść jej fizyczną właściwość. Walter powie sam o sobie, że jest księgowym, że „księguje rzeczywistość po stronie strat, księguje słowa po stronie zysków”. No właśnie, ile warte jest Jego poezjowanie, nieprzespane noce i wieczne mocowanie się ze słowem, ileż warte są słowa, czy tyle samo ile liczby? Otóż tego nam nie zdradzi, zaprosi jedynie w podróż na wyspy (Słone wyspy), bo poezja to sprawa samotności, pojedynek jeden na jeden, czyli bez zbędnych świadków.
Co jest na wyspach? Na wyspach jest sól. I podmiot liryczny „podlewa sól”. Cóż to znaczy? W naszym cywilizacyjnym kodzie, sól często definiowana jest jako biała śmierć. Spożywanie soli w nadmiarze przeważnie kończy się uszczerbkiem na zdrowiu. Podmiot liryczny wie, że życie samotne, na wyspach, to wyrok śmierci odwleczony w czasie, trochę jak u skazańca, powie: „Wyspy jak los / Osadzone w zamyśleniu”. Ta czynność podlewania soli jest beznadziejna. Przecież już w starożytności zwycięzcy posypywali solą zdobyte miasta, licząc na to, że można w ten sposób na zawsze pozbyć się wroga, że on się już nigdy nie odrodzi. Sól to ziemia jałowa, podmiot liryczny jakby starał się nam między wersami przemycić: „tutaj nic nie wyrośnie, wszystko już wypalone”. Ten utwór „Słone wyspy” w jakiś dziwny sposób przechyla szalę. Po nim sprawa jest jasna, kryształki śmierci w poezji Waltera znacznie bardziej doskwierają czytelnikom, a co najmniej powodują ból prawie taki, jak wysypanie soli na otwartą ranę.
Pesymistyczny utwór „Ostatnia scena” kończy równie posępna konstatacja: „Bezsilność, złudny hepi end / Ty i ja / oraz krwiożerczy /plastik”. Oczywiście nie wiemy, podmiot liryczny nie mówi, co się wydarzyło, możemy domniemywać, że miał miejsce wypadek i zwłoki zapakowano do plastikowego worka. Wydawałoby się, że taki wiersz dobrze pasowałby na koniec zbioru, jako swoiste resume, tymczasem znajduje się na początku, tak jakby autor już na wstępie chciał nam zakomunikować, że nie ma nic do ukrycia, choć co rusz będzie nas zaskakiwać.
Motywy eschatologiczne są w wierszach Waltera bardzo interesujące. Do tego dochodzi pesymizm i zwątpienie w Boski porządek. Wybrzmi to dobrze, choćby w wierszu „Nazywaliśmy się inaczej”, gdy podmiot liryczny powie: „wyraźnie słyszę / że słowa księgi / nie prowadzą / do Nieba”. Życie nazwie „jałową próbą trwania”. A może nawet to ziemia jest jałowa, bo posypano ją solą?
Z wierszy Waltera wybija też straszna pustka, która w kolejnych wierszach będzie się powoli przeistaczać w otchłań: „Wagarujemy nad rzeką / której nurt / przestał już znaczyć / cokolwiek” (Nasza klasa). Poeta zdaje się nam mówić, że świat jest pustynią, wszystko nijakie i bez smaku. Nawet jeśli pojawiają się jacyś ludzie, to są – jak w tym wierszu – „jacyś tacy / nieobecni / nieusprawiedliwieni”.
Czytając wiersze poety, nasuwa się stare, niezwykle ważkie pytanie filozoficzne: Unde malum? Skąd bierze się zło? Albo nawet rozwińmy je: Skąd bierze się zło, skoro nikomu już nic się nie chce? Czyżby zło brało się z inercji, z powszechnie znanego i starego jak świat grzechu zaniechania?
I ten świat tak strasznie sztuczny, jak ciekawie powie autor: „No bo niby wszystko jest / na niby… / Nuty i melodie / cukierek w sreberku”.
Ale jest jeszcze gorzej, bo świat nie tylko jest „na niby”, ale też jakby w oczekiwaniu na jakąś katastrofę, która ma nadejść, choćby – jak powie podmiot liryczny – z otchłani.
W wierszu „Mały książę” pojawia się taki typowy Różewiczowski motyw: „Gdybyś nim był / nauczyłbyś mnie od nowa / żyć”. Walterowi udaje się stworzyć klimat swoistej melancholii. W tej poezji jest wiele smutku, a nawet rozpaczy i tylko szczypta nadziei. I właściwie nie wiadomo, czego obawia się podmiot liryczny, bo nie jest to lęk motywowany społecznie czy ekonomicznie. Korzenie są głębsze, dotyczą egzystencji, być może jest to strach przed samotnością, cierpieniem, a nawet śmiercią. W tym ujęciu, Walter jawi się jako poeta egzystencjalny, który wymyślił sobie „Małego księcia”, który właśnie symbolizuje nadzieję i uratuje „chwilę od ukąszeń”.
Cały zbiór jest utrzymany w takim właśnie klimacie, który jeszcze dopełniają senne obrazy, jak choćby w wierszu „Millenium spleen”: Sen się spełnił na pół / Wszystko runęło / jak domek z kart / Przez pomyłkę przeżyłem”.
Myślę, że w tym utworze trafnie przedstawione zostały lęki egzystencjalne i umiejętnie wpleciono w nie wątki katastroficzne, które pojawiały się już w poprzednich tekstach: „Żadne lodowe góry / nie przypłyną / że stopią się dla nas / w oceanie”. I dalej: „Wszystko będzie beze mnie, tak bardzo / beze mnie i bez ciebie / Tak bardzo bez Ciebie”. Za pomocą dość prostych zabiegów, jakim niewątpliwie są powtórzenia, Walter uzyskuje bardzo mocny efekt. I ta poezja jest dla mnie przekonująca, nie ma tam niepotrzebnej tkliwości czy sentymentalizmu. To zapis człowieka, który jest przestraszony, do końca nie wiadomo czym, więc jego lęk udziela się też czytelnikowi. Podoba mi się też ta konstrukcja, istnienie świata post mortem Dei. Myślę, że taką właśnie refleksję Walter pragnie nam przekazać, choćby w wierszu: „Pożegnanie”, poświęconym pamięci zmarłej kobiety. W tym utworze odnaleźć można to, co jest kwintesencją egzystencjalizmu, czyli buntu człowieka przeciwko śmierci. I choć wiersz, ze względu na zakończenie, może być odczytany jako obrazoburczy, to jednak jest w nim wielki ładunek emocjonalny i jedno pytanie, które stawiają sobie ludzie w momentach cierpienia spowodowanego utratą bliskiej osoby: Dlaczego Nas spotkało to nieszczęście?
Walter jest też fotografem. Ten fakt ma odzwierciedlenie w sposobie obrazowania w wierszach. Czytelnik widzi oczyma wyobraźni jakby slajdy z życia. Ta swoista projekcja prowokuje pytania, jak choćby w utworze „Najprościej”: „Czym byliśmy / czym będziemy / czym chcielibyśmy być”. Podmiot liryczny zapyta, czym jest łza, chłód, namiętność, gorycz? Walter jest więc przede wszystkim fotografem wnętrza, jego najciekawsze zdjęcia pozostają niewidzialne dla oczu, są niczym takie głęboko przenikające rentgenowskie zdjęcia duszy.
Myślę, że poecie do pewnego stopnia bliskie są poglądy skrajnego pesymisty jakim był Arthur Schopenhauer, że myśl urodzonego w Gdańsku filozofa znajduje pewne odzwierciedlenie w utworach poety. Jednak Walter odnajduje sens, sensem życia jest miłość. Podmiot liryczny powie: „Kochać Cię / to jedyny powód / do życia / I jedyna szansa / na nieśmiertelność”. Tylko miłość jest szansą na pokonanie rozpaczy, tylko miłość jest swoistą tratwą ratunkową, której się uczepił, by wydostać się z wyspy.
Trudno jest zatem zważyć, czego jest więcej w poezji Andrzeja Waltera, okruchów życia czy drobin śmierci? Natomiast nie mam wątpliwości, że mamy do czynienia z poezją pełną ciekawych kontekstów, bogatą w znaczenia, idealną do głębszych zamyśleń i interpretacji. W ostatnim wierszu „Oczy” podmiot liryczny powie: „Lubię ważyć / każdą kolejną chwilę”. A w ostatnim zdaniu zbioru: „Po cóż jeszcze / słowa”.
Tego ostatniego zdania nie traktuję poważnie, liczę że Walter zna wagę swoich słów (a nawet ich ciężar) i jeszcze nieraz swych czytelników zaskoczy.
Bartłomiej Siwiec