Żyjemy w świecie, w którym prawie powszechnie panuje pogląd o dobrodziejstwie osiągnięć naszej cywilizacji poprzez nowoczesne systemy prawne i demokratyczne. Systemy te propaguje się jako panaceum na wszelkie bolączki i negatywne zjawiska tego świata, jednocześnie dodając wyrafinowaną tezę, że przecież nie wymyślono dotychczas nic lepszego. Być może. Być może to, co widzimy, czego doświadczamy wespół z wielką historią – czyli tym czego doświadczaliśmy, bądź byliśmy świadkami pozwala nam na takie samozadowolenie i taki bezkrytyczny samo zachwyt człowieka dwudziestego pierwszego wieku. Nie ma nic ponad prawo i demokrację. Pozornie.
Doszliśmy do takiego punktu historii, albo dziejów ludzkości, iż można by to – choćby z pewnych perspektyw – poddać w wątpliwość. Artysta powinien zadawać niewygodne pytania, a nie da się zaprzeczyć, że prawo i demokracja mu na to pozwala. A raczej efekty tego prawa i demokracji czyli wolność. Czyż jednak nie obserwujemy jak owa wolność jest łamana czy naginana do okoliczności? Czy przypadkiem nie dzieje się tak zarówno z prawem jak i z demokracją? I wreszcie, czy nie należałoby zapytać dokąd owa uświęcona idea demokracji (wraz z jej wymiarem praktycznym) dziś zmierza? Jako pewna interferencja na tak postawione pytanie nasuwa się wizja cywilizacji medialno-informatycznej, która sprzyja łatwości manipulacji rzeszą ludzką i szerokimi masami społeczeństwa. Oto i rodzi się kolejne pytanie – czy wola większości, w sytuacji kiedy ta większość ulega modzie bądź postępowym środowiskom opiniotwórczym, otóż – czy wtedy, ta wola większości rzeczywiście wyraża zasady dla wszystkich najlepsze? Czy przypadkiem nie jest odgórnie (jakoś tam) nakręconą idyllą będąca iluzją czy złudzeniem. Czy nadal podąża za prawdą, dobrem i sprawiedliwością? Czy nadal chroni najsłabszych?
Odpowiedzi na tak postawione pytania będą być może niejednoznaczne, bardzo różne od siebie i oddalone na przeciwstawnych biegunach poglądów, lecz mamy ostatecznie możliwość i szansę, aby je stawiać. Dlaczego tak sądzę? Otóż dlatego, iż to co głoszą samozadowoleni, od tego co obserwuję na co dzień drastycznie się dziś różni, kłóci i rozmija. Demokracja przybiera karykaturalne pozy, w których mniejszość narzuca większości: postęp i nowoczesność, tak jak je akurat w danej chwili rozumie. Wszelki namysł nad tą nowoczesnością traktowany jest jako odstępstwo od fałszywie pojętej tolerancji. Taki namysł zaczyna być publicznie piętnowany czy wręcz próbuje się go prawnie zlikwidować.
Tak oto, serią niewygodnych i niepoprawnych „politycznie” pytań domknęliśmy koło rozważań powracając do podstawowego pytania o prawo. Czy nie staje się ono dziś narzędziem manipulacji, aby pewne środowiska czy grupy społeczne mogły forsować swoje zdziczałe idee. Czy nie tworzą oni na zdrowej jeszcze tkance naszej cywilizacji chorych narośli tak zwanych nowych poglądów, postaw i mód. I w końcu, czy tkanka ta jest jeszcze w ogóle zdrowa? Bo może zaczyna być chora chorobą, której póki co nie da się nazwać, która – jeszcze nie daje objawów, ale zmienia oblicze tego świata na świat nie do zaakceptowania…
Wzbraniam się i będę się wzbraniał przed dawaniem jakichkolwiek odpowiedzi. Nie ma ich bowiem, nie było i wydaje się, że musimy je dopiero wypracować. Chcę pytać, rozważać, podążać szlakiem wątpliwości. I kolejny raz powtórzę. Dotarliśmy do punktu, stanu, w którym stawianie takich pytań jest obowiązkiem człowieka nowego tysiąclecia; obojętnie czy jest na etapie jesieni życia, czy też budzi się w nim tegoż życia wiosna. Choć nie mogę się oprzeć niewielkiej dygresji, iż ci wiosenni poprzez system karłowaciejącej edukacji stawiać takich pytań nie chcą bądź nie potrafią. Nie wiem co gorsze. Chyba to drugie. Mniejsza z tym. Stoimy nad czymś nowym. Są tacy, którzy utrzymują, że nad przepaścią. Być może. Może jednak nie? Tego nie wiemy i się nie dowiemy dopóki nie nastąpi, co ma nastąpić. Ważne jest jednak uświadamianie, że mamy na to wpływ. Właśnie stawiając owe pytania z kategorii pytań dziwnych, karkołomnych i jątrzących. Świat przez ostanie trzynaście lat tak bardzo przyśpieszył, że koło historii może się znów o coś rozbić. W naszym sterylnym, prawno-demokratycznym świecie, sieć uzależnień i powiązań ekonomicznych stała się tak gęsta, iż wydaje się wręcz niemożliwością (czy może nieopłacalnością) wybuch konfliktu zbrojnego. Świat się jednak nie kończy na Uralu. Złudnie logicznym wydaje się w tej optyce twierdzenie, po co tanki – wystarczą banki. Czy jednak nie jest to wyrafinowana, dumna, europejska specjalność postawy kolonizatora, który nagle budzi się (czy mógłby się zbudzić) w innym świecie i nie wie co z tym światem począć? Jak zareagować. Komu zaufać. Wypracował przecież taką skalę zalet nowoczesności, że wydawałoby się, iż każdemu powinna się ona podobać i każdy powinien jej przyklasnąć.
Nie dostrzeganie świata poza lokalność jest zasadniczym błędem. Rodzina ojczyzn, bez wspólnoty ich dążeń opartych na tradycjach, wartościach i ideach może się rozpaść jak domek z kart, a biurokratyczni technokraci zasiadający w zamszowych fotelach parlamentów narodowych czy europejskich mogą się nagle szczerze zdziwić. Oby tylko nie zbyt późno. Wojna o meczety dotarła już nawet do Szwajcarii. Swoją drogą dziwne, że nie niepokoi to tych, którzy trzymają tam wielkie pieniądze. Choć ponoć tam trzyma już tylko wielkie pieniądze nasz wschodni sąsiad, a właściwie jego warstwa szczęśliwie (i przypadkowo) wzbogacona , a prawdziwi krezusi wynaleźli inne „raje”. Takoż podatkowe jak i bytowe. To tak na marginesie.
Dotarliśmy do punktu, w którym rozwarstwienie na bogatych i biednych rozszerzyło się do niebagatelnych rozmiarów. To nigdy nie wróżyło oraz nie wróży nic dobrego. Oczywiście daleki jestem od demonizowania i straszenia jakąś rewolucją czy czymś podobnym. Brak podłoża i możliwości scalenia mas do takich zmian. Brak idei. Chęci, wizji. Apatia i obojętność. Jednak przyszłość jawi się co najmniej niepewna. Facebookowe zamieszki w Afryce Północnej niczego nie dowiodły poza tym, że były (od nas) daleko – za dużym morzem. I w sumie co nas to obchodzi…
Nasze swojskie, polskie podwórko też nie sprzyja dziś takim rozważaniom. Włączyło się jednak ono dziś w globalną wioskę bardziej niż nam się wydaje. W świetle tych faktów zachowania ludzi stojących na świecznikach kraju wydają się pokraczne i żałosne. Są to zachowania kompletnie bez wyobraźni, wizji i jakiejkolwiek misji. Na pewno brakuje im wiedzy, zachowania racji stanu oraz elementarnej odpowiedzialności wobec wyzwań współczesności. Wobec nas wszystkich. Pytanie zatem co dalej? Skoro zbankrutowały już idee i wartości, skoro nawet państwo stoi przed wizją bankructwa to czy jutro nie zbankrutują zabezpieczenia jakie przynosi nam to pozornie idealizowane (do osiągnięcia) państwo prawa? Niestety zbankrutują. A państwa prawa nie mieliśmy i mieć nie będziemy. Nie wiem co wymyślimy wtedy i czy nadal będziemy mogli mieszkać, żyć i pracować w miejscu, które nazywamy dziś Polską.
Kiedy piszę te słowa, oraz kiedy je czasem wypowiadam, spotykam się z bardzo różnymi reakcjami. W większości są to wyrazy politowania i współczucia. Dla tych ludzi po prostu kraczę, ględzę, nudzę i wciąż wieszczę jakieś kataklizmy. Jest jednak kilku wizjonerów, którym dobro wspólne leży na sercu i ci podejmują problem, pytania i dyskusję. Tendencją jest jednak ogólne otępienie i zobojętnienie na takie dictum. Liczy się pełna micha i ciepła woda w kranie. Co będzie jak przestanie lecieć? Jak zamkną krany ubezpieczeń społecznych i innych „narzędzi” społecznej umowy? Dla tych ludzi nie ma takiej opcji. Ja zapewniam was, że ona jednak jest. Krąży nad nami od jakiegoś czasu.
Daleko zabrnęliśmy w tych rozważaniach. Sparafrazujmy Zorbę – Och , jaka piękna katastrofa… Widzimy jednak demokrację, która legalizuje zjawiska negatywne. Odstępstwa od reguł moralnych wraz z tworzeniem nowych, coraz głupszych reguł. Reinterpretowanie wszelkich dogmatów, relatywizację postaw czy wręcz sofistyczną argumentację za tym niby lepszym, nowym. To wszystko nie jest jeszcze powodem, by negować zasadę wyboru większości jako taką. Metody tej nie można jedynie wynosić na ołtarze, nie można jej fetyszyzować i uznawać za jedyną regułę gry. Prawda, piękno, szacunek, miłość, mądrość. Chciałem tylko przypomnieć te słowa. Jako słowa i jako pojęcia. Być może one właśnie są ponad prawem. Bardziej wierzę w te: słowa, wartości i pojęcia niż w jedyną słuszną terapię prawem i demokracją. Choć odnoszę wrażenie, że ci co powinni zapomnieli sensu tych słów oraz ich kontekstów i odniesień. Przeciwstawiają im: postęp, nowoczesność, kalkulację kosztów i zysk oraz łatwy w propagowaniu utylitaryzm. Żyją za wszelką cenę nadzasadą : „zrób sobie dobrze, ostatecznie – jesteś tego wart”. Całej reszty – nie dostrzegaj.
Kołacze się w głowie wiecznie aktualna wątpliwość Antygony – do jakich granic można się posunąć w walce z prawem moralnym? Wokoło zastępy Kreonów chcą złamać wszelkie granice. Moim celem doprawdy nie jest moralizowanie tylko postawienie pytań. (czytaj: stuknięcie się głowę…) Razi mnie bezdyskusyjna skala oczywistości – tak dziś powszechna. Ta postawa Ismeny (siostry Antygony), córki Edypa, która boi się, po prostu boi przeciwstawić tym zastępom Kreonów, którzy wiedzą lepiej jak nam urządzić ten świat.
Ten świat, który niestety, staje się on coraz mniej do zniesienia…
Kończąc, chciałbym odpowiedzieć na samo nasuwające się pytanie, które na pewno postawią niechętni myśleniu. Co, zamiast demokracji? Odpowiem wyraźnie: demokracja. Tylko nie w wydaniu podważającym nadrzędną ideę jej powołania. Nie w pokracznej deformacji, którą podaje nam się jako dziejową konieczność. W tym bowiem tkwi największe przekłamanie. W postawie, że tak być musi. Nie musi. Wszystko można jeszcze naprawić. Nie dojdzie jednak do tego bez refleksji. Tischnerowski dialog jest nam dziś potrzebny jak powietrze, bez którego żyć nie sposób. Bez takiego dialogu wszyscy stąd wyjadą myć garnki na zachodzie tego kontynentu, a my, którzy tu zostaniemy z zasiłkiem zamiast emerytury doczekamy za oknem… lasu minaretów? Tylko to będzie już inny las, inny świat i nowa rzeczywistość. Bez demokracji.
(Nic nie jest w tym świecie i nigdy nie było – raz na zawsze)
Niewiele taki dialog zapowiada. Ponieważ jednak głęboko wierzę, że trzeba i warto o tym wszystkim mówić, że powinno się sygnalizować deformację póki się tak nie powykrzywiała, iż nie da się jej nawet opisać. pisz. Sięgam po tomy polskich poetów współczesnych i pomimo różnic w formie wyrazu, różnic problematyki, stylistyki, tematów – odczuwam niepokój. Niepokój o świat i naszą w nim rolę. To dobrze , że tak wielu ten niepokój wyraża. To jednak bardzo źle, że tak niewielu po tę poezję sięga, że nie „mają czasu”. Dziś mamy czasu ludzi, którym skradziono czas. Szkoda. Wystarczy wyłączyć telewizor. Zamknąć facebooka. Czas sfrunie z gałęzi dnia w wasze ręce. I róbcie z nim co chcecie, choć… warto poczytać. To nigdy nie będzie – czas zmarnowany. Zapewniam.
Andrzej Walter