Poeta zmartwychwstaje w wierszach. A człowiek?
Taki szary, prozaiczny, zwyczajny człowiek przyziemny – konstrukt naszych czasów. Jak zmartwychwstaje w swojej codzienności zaplątanej w sieć szablonów, schematów i uzależnień, zatopiony w gąszczu komunikacji i dostępności – czy To jest w ogóle jeszcze możliwe? Rzecz jasna poeta – mawiają – to też człowiek, tylko Pan Bóg zawiesił mu trochę wyżej poprzeczkę.
Jak pisał Józef Tischner: „sąd Boga nad artystami będzie sądem szczególnym. Bo to inni ludzie. Na przykład człowiek czynu stanie na Sądzie Ostatecznym pośrodku między swoimi czynami i Bóg będzie go sądził z jego uczynków. A zaś myśliciel, człowiek nauki stanie na Sądzie Ostatecznym pomiędzy swoimi teoriami i odkryciami i Bóg będzie go sądził z tych teorii. Natomiast artysta stanie przed Bogiem sam. Wszystkie bowiem jego dzieła zostaną na ziemi. Dzieło artysty jest jakby znakiem przy drodze, drogowskazem (…) Artysta dokonuje jakby drugiego stworzenia świata. Bóg stworzył świat dla siebie, a artysta stwarza świat dla ludzi, dla nas. Artysta pokazuje prawdę świata, bez artysty ludzie chodziliby po świecie jak we śnie. (…) Artysta każe ludziom przystanąć, zadziwić się światu, zadumać, zachwycić, zapłakać nad cudzym nieszczęściem, myśleć nie tylko o sobie. Sztuka – to jest pierwsza szkoła prawdy. Bóg stworzył świat, jego prawdę, ale artysta robi z tego świata i z tej prawdy dar dla ludzi. Artyści żyją przez piękno i umierają przez piękno. Z piękna bierze się siła tych znaków i drogowskazów. A czymże jest piękno? Na to pytanie jeszcze nikt nie odpowiedział. Ale wiadomo jedno: ono jest jak światło, które do nas przychodzi z drugiej strony świata. Bo na tym świecie wszystko przemija. Wiosna i młodość i woda w potoku … ale piękno nie przemija, bo je potrafi uwiecznić artysta. (…) Piękno jest wolne, nie przywiązane do niczego, wiekuiste. (…) Znaki, które buduje artysta, prowadzą na drugą stronę świata. I kiedy się zacznie ten wiekuisty świat, kiedy się już ten próg świata przekroczy, to znaki muszą pozostać tu, na tej ziemi. Tu są potrzebne”. (Boski młyn, 31-32).
Jak zmartwychwstaje zatem człowiek? Dzisiejszy świat jest tak bardzo dogłębnie odkryty naukowo i zdeterminowany wszechobecnym kultem faktu, że niesie to za sobą negację – dosłownie i wręcz – tego, co niewidzialne. Brak dowodu na istnienie Czegoś nie jest jednak (na szczęście) jeszcze dowodem na Tegoż nieistnienie. Spór nauki z transcendencją jest odwieczny i nierozwiązywalny jak absurdalność początków i końców i tego co pomiędzy. Jednak literatura próbuje obłaskawić tragedię człowieka rozpiętego istnieniem pomiędzy życiem i śmiercią. Próbuje odnaleźć sens i nadać znaczenie egzystencji. Szuka, błądzi, zgaduje, wyraża, prowokuje. Bywa ukojeniem. Prowadzi w świat wyobraźni i marzeń. A człowiek próbuje urealnić marzenia. I ta próba urealnienia marzeń pozwala stać się pozornie prozaicznemu człowiekowi również artystą ! Bo artystą w tym świecie może być nie tylko twórca. Może być nim każdy. Może wnieść się na wyżyny tego co robi i doświadcza. Tylko musi to pochłonąć swoim dynamizmem i energią. Swoim zaangażowaniem. Wyjątkowym dowodem na taki koncept poszukiwań jest życie i pasja wybitnego archeologa Heinricha Schliemanna. Możemy wybrać się w rzeczywistość opisaną przez Kurta Wilhelma Marka znanego jak C.W. Ceram. Ten niemiecki pisarz XX wieku zafascynowany romantyką wielkich odkryć naukowych napisał książkę „Bogowie, groby i uczeni”, w której zawarł „Bajkę o biednym chłopcu, który znalazł skarb”. Skarbem tym było odkrycie Troi, a bajką życie Henryka Schliemanna.
W przedmowie do swej książki o Itace Schliemann pisze tak: „Gdy w 1832 roku, mając dziesięć lat, wręczyłem memu ojcu jako prezent na gwiazdkę wypracowanie o głównych wydarzeniach wojny trojańskiej oraz przygodach Agamemnona i Odyseusza, nie przeczuwałem, że trzydzieści sześć lat później przedłożę publiczności pracę na ten temat, dostąpiwszy przedtem szczęścia oglądania na własne oczy widowni tej wojny i ojczyzny bohaterów, których imiona dzięki Homerowi stały się nieśmiertelne.” (…)
Poeta zmartwychwstaje w wierszach…
Niezwykłe są koleje życia Schliemanna. Był chłopcem okrętowym, chłopcem na posyłki, naukowcem, korespondentem prasowym, księgowym, aż w końcu coraz sprawniejszym przedsiębiorcą. W niesamowitym tempie i przy wyjątkowych zdolnościach zgłębił wiele języków oraz zbił wielką fortunę, co pozwoliło mu zrealizować dziecięce marzenia. Marzenia te tkwiły w nim tak głęboko i mocno, że prowadziły go podświadomie i świadomie do celu. Trudna to była droga. Jej przygodowość obdzieliła by kilka dzisiejszych hollywoodzkich superprodukcji.
Cel był równie odległy. Nie wierzono bowiem Homerowi. Był tylko poetą, uważanym za piewcę zaginionego, prehistorycznego świata. Brzmi to nieprawdopodobnie, lecz Schliemann kierując się wskazówkami Iliady dopiął swego i odkrył Troję. Aby to uczynić spalił za sobą wszystkie mosty i poświęcił całą zdobytą wiedzę i – co dziś nie do uwierzenia – cały swój majątek. Potraktował Homera dosłownie przy szyderstwach wielkich tego świata, przepowiadających mu porażkę. Oto przykład potęgi literatury oraz potęgi ducha człowieka – marzyciela. Przykład zaangażowania, pasji, czegoś co dziś wręcz zanika.
Jeżeli chcesz iść za mną, weź i sprzedaj wszystko co masz i… idź za mną… Odszedł zasmucony…
Czy i my nie odchodzimy zasmuceni na takie dictum?…
Henryk Schliemann nie odszedł. Wskrzesił nieśmiertelność. Dowiódł, że nasze jakże pyszne i próżne uznawanie czegoś za mit niekoniecznie musi być zgodne z prawdą. I nie było. Mamy wiele dowodów w historii naukowych pewności, że pewności te zostały z czasem całkowicie i niezaprzeczalnie obalone. Czyż samo to nie jest zaczynem do refleksji i namysłu nad rzeczywistością – zarówno tą widzialną jak i niewidzialną? Jak bardzo na przestrzeni dziejów starano się zdyskredytować Biblię, czy Ewangelie, a potem okazywało się – zwłaszcza dzięki archeologii, że wiele opisanych zdarzeń, a zwłaszcza miejsc – to czysta, żywa i najprawdziwsza prawda. Wybitnym odkryciem, które obaliło wiele niechętnych wierze i religii teorii było odkrycie zwojów znad Morza Martwego – tak zwanych zwojów z Qumran. Rękopisy te, oraz cała ich historia i znaczenie, rzuciły nowe światło na wiele tekstów i faktów, które były dotąd nachalnie uznawane za mity. Temat to obszerny i szeroki, jednakowoż w dzisiejszym zmaterializowanym świecie wielce zastanawiający. Warto go zgłębić – zapewniam. Obecnie nikt już nie podważa historyczności postaci i życia Jezusa Chrystusa. Wciąż jednak otwarcie się na Tajemnicę Tego Dnia pozostanie dla wielu rzeczą nieosiągalną. Tak już musi być. Życie ludzkie samo w sobie jest czymś niesamowitym i wyjątkowym. Śmierć próbujemy obłaskawić – każdy na swój sposób. I szanując poglądy sceptyków proszę ich o pewne poddanie w wątpliwość własnych teorii. Proszę o próbę szukania i czasem zawierzenia zapisanemu Słowu. Może warto? Choć na chwilę … Czyż tischnerowska analiza roli artysty oraz spełnione marzenie Henryka Schliemanna nie dają nam nadziei? Nadziei, że istnieje coś poza tym światem, coś o czym nam się nie śniło i czego po prostu nie jesteśmy w stanie pojąć zasklepieni w ograniczeniach swojej ludzkiej – kruchej natury. Nasza nieubłagalna przemijalność determinuje nas do ekspresji działań i walki o rzeczy szczytne i piękne. Do wielkiej ekspansji i czynienia Ziemi poddaną. Walczmy o to. Angażujmy się. Wierzmy wciąż w oczyszczającą i inspirującą siłę literatury oraz w możliwość niejednoznaczności Prawdy. Wierzmy, że można Zmartwychwstać, skoro On Zmartwychwstał, że to będzie coś innego – czego nie potrafimy uchwycić daną nam – nawet ogromną – wyobraźnią, jakże jednak ułomnie ludzką. Dajmy zatem szansę Tajemnicy. A jeśli są między nami sceptycy, niech chociaż spróbują na moment przekroczyć ten próg nadziei, aby dać szansę, że skoro istnieją czarne dziury i inne dziwy Wszechświata … i nie wiemy co jest dalej, to nasze pojęcie nieskończoności i fakt jej istnienia może być czymś więcej i właśnie tym czymś dalej. Historia ludzkości dowiodła już, że są rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Jedna z moich znajomych powiedziała mi kiedyś, że wieczność – jeżeli miałaby istnieć, byłaby koszmarem. Faktycznie. Tak ujęta – owszem. Nieodparcie wskrzesza się tu jednak skojarzenie wieczności z naszą trudną i znojną codziennością. A jeśli wieczność mogłaby być tylko stałym obcowaniem z Pięknem? Czyż nie chcielibyśmy przy okazji Takiej Wieczności krzyknąć – chwilo, trwaj wiecznie? Mnie to nie przeraża. To zachęca … Nikt nie ma pewności czy nie doznamy takiej właśnie Wieczności. Nikt nie wie, tak naprawdę czym jest Nieskończoność…
Nie zamykajmy zatem nigdy naszej książki życia bezdusznym napisem: KONIEC. Życzę Wam tego Drodzy Czytelnicy portalu pisarze.pl przy okazji tej Wielkiej Nocy roku 2013… I niech te życzenia spełniają się w każdej najdrobniejszej sprawie naszych codziennych dylematów i wyzwań. Wtedy każda przeciwność losu może stać się właśnie – okruchem Zmartwychwstania…
Andrzej Walter