Byłem ostatnio w Warszawie na spotkaniu Kapituły Nagrody Złotej Róży. Cóż, czasem trzeba odwiedzić naszą uroczą, acz prowincjonalną stolicę. Aleksander Nawrocki nakłaniał mnie do pracy nad tekstem o kondycji polskiej poezji. Początkowo chciałem się podjąć tego zadania. W sumie ciekawy temat. Po namyśle jednak stwierdziłem, że o czym tu pisać. O stylu … bez stylu? O jakichś prawidłowościach, które nie istnieją? O rozbiciu na enklawy środowiskowe, czy też może o kompletnym chaosie, bałaganie i braku jakichkolwiek tendencji, odniesień czy literackiej przynależności konkretnych twórców i ich utworów? Współczesna polska poezja jest po prostu odbiciem ludzkiej samotności w tłumie, jakże dominującej cechy nowoczesnych społeczeństw. Dodać tu należy, iż to polski tłum, swojskie realia i krajowe piekiełko. Polskę dotyka to może jeszcze bardziej w rozłożonym w czasie przepoczwarzaniu się z siermiężno-ludowej w liberalno-demokratyczno-kapitalistyczną. Słowem, jesteśmy jak dzieci we mgle. Poezja żyje, ale nie ma żadnych odniesień do poezji, o której nas uczono. Każdy sobie rzepkę skrobie, ale bez porządku, przyczyny i skutku tworzą się pewne grupy, towarzystwa i ekipy, w których każdy pisze co innego, inaczej i o czym innym. Ten czerpie z pana X, tamten z pana Y, a jeszcze inny z obydwu naraz i okrasza to warstwą własnych koncepcji. Kompletny galimatias. Przy czym uwaga zasadnicza – po prostu nie da się tego ogarnąć. Generalnie teza Żulińskiego jest słuszna – twórców coraz więcej, nawet dobre rzeczy piszą, życie literackie kwitnie, a czas pokaże ile to było warte.
Cóż z tego skoro – jak już wielokrotnie pisałem – głównie sami siebie nawzajem czytamy. Swoją drogą zapewne każdy z nas mógłby stworzyć taką listę (na palcach jednej ręki policzoną), na której wymieniłby kilka nazwisk ludzi spoza środowiska czytających jeszcze poezję. Kilku kompletnych pomyleńców, może ze dwie nauczycielki, czasem ktoś z rodziny. Zapewne w skali kraju, licząc około kilka tysięcy twórców zrzeszonych, plus maleńką grupę niezrzeszonych taka lista objęłaby – bo ja wiem, załóżmy 10 tysięcy nazwisk. (to i tak optymizm). Wielokrotnie rozważałem przyczyny. Posądzałem państwo, organizacje przeróżne i ludzi, ale dochodzę do wniosku, że to nie tak. Dochodzę do wniosku, że chyba najzwyczajniej w świecie – czasy mamy takie mało poetyczne. Czasy mamy pragmatyczne, ekonomiczne, postępowe, żeby nie powiedzieć organiczno-kapitalistyczne we wstępnej fazie akumulacji … To czasy pornografii i plastiku, orgii i fun-u, materii, a nie ducha, a finalnie – absolutnie nie czasy poezji. Poezji po prostu nie ma w tym realnym świecie. Może jej resztki pozostały jeszcze na nagrobkach, na życzeniach świątecznych (tych co bardziej wyrafinowanych), w szkołach (ciężkie norwidy i niemiły przymus), i u nielicznych gołowąsów w fazie szczeniackich amorów. Tyle. Tyle jest poezji w tym świecie. No i ta cała tak zwana nisza straceńców, takich jak my, myślących inaczej i z potrzebą pisania odstaje od tych czasów jak pięść od nosa. Nawet nie jak pięść do nosa, gdyż nie widzę żadnej interakcji pomiędzy słowem, a realnym światem. To pięść od nosa. Tak to wygląda.
Ja nie piszę, nie podsumowuję – czy to źle, czy dobrze. Tak po prostu jest. No i wróćmy do piszących i do tego co, jest pisane. Do wyboru, do koloru. Mamy wszystko. Nadbagaż bogactwa. Wodospady poezji. Każdy gra jak potrafi, jeden ma lepszą machinę promocji, inny gorszą, jeden układa jedne klocki, inny inne. Bez ładu, składu i prawidłowości. Jeden porusza tematy epoki, drugi pachnących kwiatków, jeden rymuje inny rymowaniem gardzi … Zatem, cóż napisać o kondycji polskiej poezji? Może z przekąsem, że jest (jak zawsze) wspaniała, wciąż żywa, płodna i hojna, (czasem nawet bogobojna) a może z załamaniem rąk, że taki bałagan. Uff. Jaka jest ta kondycja tak naprawdę nikt nie wie i wiedzieć nie ma szans, a jeśli ktoś się popisuje w tej materii erudycjo-elokwencją to zwyczajnie – szarlatani – najzwyczajniej w świecie wciska nam odwieczny, tradycyjny i najprostszy kit.
Może więc ważniejszym pytaniem, od pytania o kondycję poezji, jest teraz pytanie – komu dziś jest poezja potrzebna? I dlaczego jest? Odpowiedź wydaje się jasna – nikomu. Ale ów Nikt … jednak jest, istnieje, nie wymarł, wciąż żyje. Zagłuszony, rozproszony, … niszowy (!). Oto przyczyna, dla której zżymam się nieustannie wobec braku delikatności mas nakręcanego jeszcze medialnie i przez tak zwane autorytety. Z ekranów sączy się kultura chama i chama z braku lektury rozgrzesza. Z braku lektury czegokolwiek. Żyjemy w kulturze barbarzyńców. Tylko, że to już inni barbarzyńcy. Barbarzyńcy wymuskani. Tak jak się zmienił proletariat. Dziś tworzą go po prostu korporacyjne szczury w ramach nowego niewolnictwa singla. A nazywanie spraw po imieniu ściąga na mnie gromy pseudo wrażliwców. Nota bene ci pseudo wrażliwcy sami wlepiają wzrok w ekrany i też głupieją. Bo dzisiejsze massmedia po prostu ogłupiają. Stylem wypowiedzi, stylem obrazu, albo właściwie brakiem jakiegokolwiek stylu …Nie trzeba jednak temu ulegać i jest już bardzo wielu takich ludzi. Chwała im za to. Telewizory wyłączają i wolą pobyć z rodziną, a jak już pobędą, to i poczytać. A wtedy i dzieci na to patrzą, i dzieci chcą czytać … i jest normalnie. To jednak dziś wyjątek. Nie podciągam jednak wszystkich pod wspólny mianownik – absolutnie.
Kondycja poezji, w świecie braku poezji? Ja owszem, widzę pewną prawidłowość, pewną nić – bardzo wątłą – łączącą jakoś tam twórców. Coraz więcej tekstów o samotności, zagubieniu, oddaleniu. Czy jednak mówi to coś o kondycji polskiej poezji? To raczej tendencja. Do tego ogólnoświatowa. Na Zachodzie bardziej świadoma.
Zatem Panie Aleksandrze. Z przykrością przyznaję się – nie opracuję tego tematu. Niech inni złotouści komponują, wymyślają, tworzą tezy, hipotezy i inne fantasmagorie o naukowym smaczku. Tych wypocin już nawet nie przeczyta owa, opisana przeze mnie (w przypadku poezji), „lista rezerwowa pozaśrodowiskowa”. Te opracowania będą tylko „dla konesera”. I jako takie – dla moli.
Jam niegodzien… Panie Aleksandrze, choć dziękuję za zaufanie i sądzę, że gruntownie „zdałem sprawę”. Pozdrawiam