O Bogu, który chciał zostać człowiekiem

24 grudnia 2013

Przed nami kolejne święta Bożego Narodzenia a.d. 2013. Takie wydarzenia umiejscawiają w czasie i przestrzeni rytm naszych dni. Stanowią pewien punkt odniesienia do codzienności, dają chwile wytchnienia oraz moment do namysłu. Refleksja to nad: sobą, światem oraz relacjami z innym człowiekiem. Nad drogą, którą przebyliśmy i nad tą, która jeszcze przed nami. Wreszcie nad istotą i głębią naszej ukrytej przed światem – duchowości.

Czy współczesny człowiek wierzy jeszcze w cokolwiek poza sobą? Fiodor Dostojewski wyraża sprawę wiary ustami jednego ze swych protagonistów w Demonach w następujący sposób:

„Czy jako cywilizowany, europejski człowiek mogę wierzyć, wierzyć w boskość Syna Bożego Jezusa Chrystusa, gdyż na tym polega właściwie cała wiara?”

Żądamy dowodu. Nasza świadomość materialna i naukowa szuka wiedzy potwierdzającej, że wszystko To … zdarzyło się naprawdę. Badamy, oceniamy, rozważamy i analizujemy. Mamy coraz większe możliwości techniczne wniknięcia w historię, archeologię i filozofię. Łatwość komunikacji sprzyja nagłaśnianiu teorii negatywnych deprecjonujących prawdziwość wydarzeń Bożego Narodzenia. Pozwala na wytykanie nieścisłości, podważając depozyt wiary Kościołów. Usiłuje się zepchnąć wiarę najprostszą i najnaiwniejszą do defensywy, czy wręcz przyznania jedynie legendarności wydarzeń oraz wypacza sam sens tych świąt, jako kulminacji przesilenia zimowego. Wiele w tych „dowodach” faktów, które odpowiednio przedstawione powodują zamglenie Tego … co się naprawdę wydarzyło.

A że się wydarzyło nie mam wątpliwości.
Nie – nie tak. Celowo sformułowałem tezę o braku wątpliwości. Każdy używający rozumu powinien mieć wątpliwości. Walczący ateiści w zasadzie ich nie mają. Są pewni, że głoszą prawdę. Kiedy pomrzemy czeka nas tylko ziemia i grób.

Benedykt XVI powiedział, że : „przesłanie chrześcijaństwa jest nie tylko informatywne, lecz performatywne, a więc nie stanowi jedynie przekazania wiedzy, lecz wywiera skutek i przemienia życie”.

W noc wigilijną siedem lat temu papież powiedział też następujące słowa: „Znakiem Boga jest prostota. Znakiem Boga jest dziecko. Znakiem Boga jest to, że On dla nas staje się mały. To Jego sposób panowania. On nie przychodzi z zewnętrzną mocą i przepychem. Przychodzi jako dziecko – bezbronne i potrzebujące naszej pomocy. Nie chce nas przytłoczyć siłą. On prosi o naszą miłość – dlatego staje się dzieckiem. (…) Uczymy się żyć z Nim i wraz z Nim doznawać także pokory wyrzeczenia, która należy do istoty miłości”.

Jak mówił Pascal: „Ostatnim wnioskiem rozumu jest to, że pojmuje, iż istnieje cały bezlik spraw przekraczających jego możliwość pojmowania”.

Współczesna nauka jest jednak potężna. Po wielu latach badacze szukający pozytywnych wniosków doszli do koncepcji największej pomyłki w naszych dziejach. Pomyłki kalendarium. Jezus Chrystus narodził się 5 grudnia 7 roku przed Chrystusem o godzinie 16.38. Prawda tej koncepcji oraz jej zgodność z faktami potwierdzonymi historycznie jest powalająca. Zapiski rzymskie – istniejące, rachuby astronomiczne oraz karty Ewangelii zaczynają tworzyć wtedy logiczną całość. Wszystko zaczyna się zgadzać. To była pełnia czasów.

Powołam się tu na fragment książki Petera Seewalda – autora unikalnego wywiadu z papieżem Benedyktem XVI – „Jezus Chrystus – biografia”.

„Dotąd nikt nie odważył się pomyśleć o Bogu, którego mocą jest jedynie siła miłości. Tę moc, która przewyższała tak bardzo, aby zaświadczyć o prawdziwej wielkości i chwale, można było pojąć jako wielkość Wielkości tylko wtedy, gdy przyoblekła się ona w małość.
Z wielkiego w małe, z małego w jeszcze mniejsze. Tak ogniskowała się również rzeczywistość obrazu: z wszechświata na pyłku uniwersum, Ziemi; z Ziemi na małym kraju; z niewielkiego kraju na bezbronnym, nikłym narodzie; z narodu na zagubionej, nieznanej mieścinie, Nazarecie; z Nazaretu na przysiółku, Betlejem; i z przysiółka na czymś mniejszym, szopie ze żłobem. (…)

>Bóg sam poświęca Boga< Napisał o tej chwili teolog wyzwolenia Leonardo Boff. Bóg się umniejsza – wyjaśnił Joseph Ratzinger – abyśmy mogli Go pojąć. I jeśli prawdą jest to, co Marcel Proust odnotował o czasie i jego fenomenach, to w tym miejscu natrafiamy na punkt, w którym Chronos świata osiąga największą kondensację: >Matematyczny, mierzalny czas traci obowiązującą moc na rzecz duchowego, w którym przeszłość, teraźniejszość i przyszłość stapiają się we wszechobecność.”

Zatem każdy z nas ma wybór. Miał go od początku dziejów. Może wybrać drogę dotykalnej materialności albo drogę metafizycznych poszukiwań. Może nie wierzyć w nic „poza”, albo pokornie przyznać, że skoro wszystko ma jakieś „po” i jakieś „przed”, to musi istnieć coś „poza”. Logiczna konsekwencja naszej myśli. A w takiej optyce świat to za mało, aby był jedynie możliwą rzeczywistością.

Nie wiem, drogi Czytelniku, czym jest dla Ciebie Boże Narodzenie. Jeśli nadal czytasz ten tekst, sądzę, że jest czymś takim jak dla mnie. Tajemnicą. A skoro dopuszczamy możliwość egzystowania Takich Tajemnic pozwalamy też wzrastać naszej wyobraźni. Pozwalamy na funkcjonowanie wrażliwości ponad zwykłe ludzkie sprawy. Umacnia nas to w wierze, że „wszystko to, co się wydarzyło – nam i ludzkości – ma jakiś głębszy sens. Ten sens motywuje nas do działania. Do czytania, poznawania, myślenia i widzenie drugiego człowieka. Wtedy świat staje się fascynujący. Na każdym możliwym etapie.
Rozważmy przy tej okazji do czego doszedł w swoich analizach Leszek Kołakowski. Wydaje mi się, że to kwintesencja spojrzenia na swoje życie, do którego może dojść człowiek rozumny. Jest w nim jednak nadzieja …

Kompletna i krótka metafizyka. Innej nie będzie.
Innej nie będzie.

Na czterech węgłach wspiera się ten dom, na którym, patetycznie mówiąc, duch ludzki mieszka. A te cztery są: Rozum, Bóg, Miłość, Śmierć.
Sklepieniem zaś domu jest Czas, rzeczywistość najpospolitsza w świecie i najbardziej tajemnicza. Od urodzenia czas wydaje się nam realnością najzwyklejszą i najbardziej oswojoną. (Coś było i przestało być. Coś było takie, a jest inne. Coś się stało wczoraj albo przed minutą i już nigdy, nigdy nie może wrócić). Jest zatem czas rzeczywistością najzwyklejszą, ale też najbardziej przerażającą. Cztery byty wspomniane są sposobami naszymi uporania się z tym przerażeniem.
Rozum ma nam służyć do tego, by wykrywać prawdy wieczne, oporne na czas.
Bóg albo absolut jest tym bytem, który nie zna przeszłości ani przyszłości, lecz wszystko zawiera w swoim „wiecznym teraz”.
Miłość, w intensywnym przeżyciu, także wyzbywa się przeszłości i przyszłości, jest teraźniejszością skoncentrowaną i wyłączoną.
Śmierć jest końcem tej czasowości, w której byliśmy zanurzeni w życiu naszym, i być może, jak się domyślamy, wejściem w inną czasowość., o której nic nie wiemy (prawie nic).
Wszystkie zatem wsporniki naszej myśli są narzędziami, za pomocą których uwalniamy się od przerażającej rzeczywistości czasu, wszystkie zdają się temu służyć, by czas prawdziwe oswoić.

Pozostawmy zatem naukę nauce. Dowody, które znamy dziś, mogą się okazać po latach mało wystarczające. Pojawią się kolejne i jeszcze inne. Całość naszej egzystencji opiera się na nadziei. A ta, jak wiemy, jest nieudawadnialna. Po prostu: albo jest, albo jej nie ma. Pozwólmy sobie na wątpliwości, aby czuć, że żyjemy swoim człowieczeństwem. Rzeczą ludzką je posiadać. Nie zamykajmy jednak kwestii bycia do obligatoryjnego Końca. Końca nie ma i nigdy nie było. Jest ciągłość, proces, płynność i zmienność. Koniec, może być tylko Początkiem. Może dlatego właśnie Bóg chciał zostać człowiekiem. I o tym właśnie pomyślmy w tę wyjątkową, niezmienną, co rok powracającą … Wigilijną Noc.

Wykorzystanie zdjęć lub tekstów bez zgody autora zabronione

Projekt i realizacja: agencja interaktywna futuresystems.pl