Ostatnio kupiłem tomik poezji Janiny Katz „Zabawa w chowanego”. Zawiera on wiersz, który niepomiernie mnie rozbawił. Oczywiście, w pierwszej chwili. Pozwolę podzielić się tym wierszem:
Cztery marzenia
1. Marzenie motyla
Zamieszkać w mydlanej bańce
skazanej na wieczność.
2. Marzenie tęczy
Wypieprzyć z nieboskłonu,
rozłożyć się na łące.
3. Marzenie księżyca
Pozostać półksiężycem.
4. Marzenie słońca
Niech ta stara k…
przestanie mnie okrążać
Chodzi mi ten wiersz po głowie i budzi rozmyślania. Nie wiem, czy takie właśnie są marzenia. Skazane na wieczne niespełnienie oraz redukowane do półmarzeń, aż wreszcie redukowane do kategorii awykonalności. Pewnie takie. Zapewne takie w swej otulinie ludzkiego doświadczenia, które marzy o diametralnie odmiennym doświadczaniu (świata i jego konsekwencji). A może ta pozornie prosta analiza marzeń daje nam materiał do użalenia się nad samym sobą? Do marzeń o marzeniach. Tęczy przecież nie dotkniemy, możemy się jej jedynie przyglądać. Życie jest po to, by oswoić konieczność akceptacji tego stanu rzeczy. A ziemia, po której chodzimy … (?) – przecież może budzić wstyd i zażenowanie. Spływała krwią przez stulecia, kiedy ludzie ludziom gotowali – taki, a nie inny los. Czyż nie pozwala nam to odznaczyć starej, poczciwej Ziemi – orderem virtuti prostituti?
Choć, cóż Ona winna, że nosi na sobie ten ludzki balast … Tylko, że „marzącym” … jest Słońce. A może ta metafora sytuacji ma nas jednak tylko rozbawić.
Pozdrawiam