Może trudno mój blog nazwać blogiem. Mam pewne ograniczenia czasowe. Pewne przeszkody, aby częściej okazywać aktywność literacką i dzielić się –akurat tutaj, właśnie tutaj, jak najbardziej prywatno-publicznie jakimś słowem. Słowem nie krygowanym przez żadne redakcje czy gremia. Słowem „od siebie”. Przyczyna jest bardzo zwyczajna. Pracuję i żyję. A to zabiera czas. Życie … jego proza i codzienność, pochłania. Zatem, od czasu do czasu, jestem w stanie coś tutaj napisać. Trudno. Ponoć czas jest pojęciem względnym.
Kolejną przyczyną ograniczeń aktywności jest nastrój. Nastrój panujący obecnie w naszym kraju, w naszej rzeczywistości, w naszym świecie jest … marny. Jest wypadkową realiów, które nie niosą za sobą jakiegoś optymizmu, wiary, sensu i nadziei. To nastrój zmierzchu. Schyłku. Aby nie powiedzieć – zapadania się w sobie. Może to i nastrój przemodelowywania relacji? Może nastrój nowego definiowania pryncypiów? Nie wiem. W każdym razie nie jest dobrze. Jest dziwnie. Ale może to tylko mój nastrój?…
Nasz świat deformuje się coraz bardziej. Kurczą się jego przestrzenie. Niwelują jasne strony. Wypaczają tradycyjne ideały. Gnije w nim nasze człowieczeństwo. Coraz mniej człowieka w człowieku. Polska podzielona na pół. Burza ucieczek „za chlebem”, albo i za luksusem. I to co było od zawsze. Polskie piekiełko, zazdrość, zawiść, podstawianie nóg. Zwielokrotnione możliwościami. Ohyda.
Tak. Właśnie tak. To wszystko jest ohydne. Co? – zapytacie. To wszystko, które być może, z perspektywy życia właśnie, jest w zasadzie banałem. Sztucznie stworzonym problemem. Paranoją, której ulegamy, sami ją kreując. Ohyda banału. Wulgaryzacja … wszystkiego. Wczoraj przeczytałem, że nasza Jaśnie Panująca Unia ma propozycję projektu systemowej (jak to nazwano) dystrybucji emigrantów. Nowe „Korzenie”? Współczesna wersja handlu żywym towarem? Krzywizna banana to już zbyt mało? No, ale przybyli tam – do brukselskich zaciszy – najzdolniejsi. Kwiat narodów, rzekłbym. Naprawiacze świata. I jak tu być normalnym? I skąd tu czerpać nastrój?
Można też spojrzeć bliżej. Na podwórko zwane Polską. Piana bita jest ekstremalnie, frontalnie, przemysłowo. Idiotyzm goni idiotyzm. Tłum się cieszy. Jest git. A co z nami? Ano nic. Rząd się przecież, jakoś wyżywi … a my możemy spędzić miło czas przed telewizorem. Tam nam wszystko wytłumaczą. Określą. Ba, udowodnią nawet. Jeśli ktoś im jeszcze wierzy … w cokolwiek …
To wszystko jest zatem … żałosne. Takie małe, płaskie, przyziemne, niszczące. Nie ma tu już miejsca dla ludzi szukających prawdy, zadających pytania, dla ludzi dociekliwych. Możliwości i przestrzeń stwarzane są tylko dla sztampy, szablonu, jedynie właściwych, ponoć nowoczesnych – poglądów z pseudo świata. I ten właśnie świat wkracza do rozmów, relacji międzyludzkich – tych bliższych i tych dalszych. Wkracza w mikroświat codzienności, a potem go wypacza. I powoli, stopniowo, przestajemy wiedzieć kim naprawdę jesteśmy. Kalkujemy siebie i innych. Przetwarzamy informację. Reagujemy. Aby ostatecznie zginąć. Choć może jeszcze o tym nie wiemy.
Systemowa dystrybucja ludzi. Może, już wkrótce…