Los artysty jest zawsze smutny. Artysta traci łączność ze światem. Świat go, niejako wypluwa. Artysta widzi więcej, czuje inaczej, zamyśla się. W świecie nie ma na to miejsca. Świat domaga się nieustannej uwagi, skupienia i akceptacji. Artysta podąża własną ścieżką i oddala się. Spójrzcie tylko jak jesteśmy nieustannie odpychani, zdradzani, wyśmiewani i niwelowani, jak usuwa się nas w najciemniejszy kąt, aby nie drażnić mieszczańskiego, utartego i utrwalonego poczucia estetyki, stałości i zasiedziałych zasad, jak wypiera się z publicznej świadomości to, co do niej w danym momencie nie pasuje.
Wiatry dla sztuki nigdy nie były łaskawe, choć te, dzisiejsze wydają się być jeszcze gorsze. Ze sztuką stało się coś dziwnego i po zawołaniu: wszystko już było podryfowaliśmy w objęcia komercji, lobby, niewidzialnej ręki rynku oraz działań podprogowych. Do rangi sztuki podnosi się przydrożną defekację, a piękno traktuje z nieufnym dystansem. Artyście jakby coraz ciężej. W szeregi gwiazd wpychają się prowokatorzy, uzurpatorzy i wszelkiej maści miernoty. Prawda leży gdzieś w kącie i przeżywa swoją niezasłużoną agonię.
Smutne to wszystko