Zima idzie. Kroczy tak wolno, że muszą to ogłaszać. A może już przyszła, tylko nie zauważyliśmy. Zimą poeta się hibernuje. Zamiera, śni. Wyczekuje wiosny. Widziałem jednak zimę w Warszawie.
Przyszła na mój wieczór autorski w Domu Literatury. Była uzasadniona merytorycznie. Wieczór udał się, gdyż pomimo śnieżnej aury przyszło ponad pięćdziesiąt osób. Choć w kontekście spotkań autorskich – w zamierzchłych i jakże bardzo skończonych czasach – to mimo wszystko, tylko garstka. Spotkanie to ucieszyło mnie, gdyż było ważne literacko. Recytacja wierszy w wykonaniu Andrzeja Ferenca wstrząsnęła: i mną, i publicznością. Spojrzałem z dystansem na swoją poezję lepioną z antymaterii wszechrzeczy. Na poezję przeciwko światu, który zamyka nam usta prowokując krzyk. Padły ważne pytania, na które nie ma odpowiedzi. Padły ważne odpowiedzi, które mnożą kolejne pytania. Andrzej Gnarowski prowadził wieczór po mistrzowsku. Zabrali głos: Zbyszek Milewski, Aldona Borowicz, Bohdan Wrocławski i Filip Wrocławski.
Kiedy już wszystko wybrzmiało, stanął mi przed oczami wiersz Tadeusza Różewicza, w którym konstatuje – „poeta po wieczorze autorskim jest smutny…”. Smutny? Dlaczego? Nie wiemy. Smutek przychodzi jak chmura. Może to smutek przemijania. Smutek niewypowiedzianych słów. Smutek zimy, która ma przyjść, a która już jest. Smutek poezji, która jeszcze nie nadeszła. Smutek niepokoju. Doświadczyłem zatem tej pustki smutku i z pewnością też zadowolenia, że mogę pisać, tworzyć, … żyć. To jest dobre.
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy stworzyli atmosferę tego wieczoru. Z nie wymienionych wcześniej: mojej Żonie, żonom Zbyszka i Bogusia, mojej rodzinie z Warszawy, Ryszardowi Ulickiemu, Piotrowi Duminowi, Pawłowi Kubiakowi, Januszowi Termerowi, Janowi Stanisławowi Kiczorowi i wielu, wielu innym, którzy chcieli w ten właśnie wieczór mi towarzyszyć.
W kontekście tak absorbującego merytorycznie spotkania wernisaż rybnickiej wystawy stanowił relaks i wypoczynek. Ze słowa zanurzyłem się w obraz. A jest to obraz, który wypielęgnowałem w sobie przez lata. Moją biel świadomości zawsze dopełniał błękit smutku – tak, właśnie o ironio, być może tego samego smutku, który pojawił się i w Warszawie. Wystawa błękitno-biała za sprawą jej kuratora – Krzysztofa Łapki wypłynęła na szerokie wody internetu, z co Ci Krzysiu bardzo dziękuję. Nikt, tak jak Ty, tak dynamicznie nie działa w publikowaniu fotografii w sieci. To dość ważne, gdyż w tym naszym „obrazkowym” i plastikowym świecie, obraz wysmakowanej formy i inspiracji należy propagować. Taki obraz może poprowadzić do poezji, której mamy i dziś sporo, acz pourywały się więzy komunikacyjne: poety z publicznością, przekazu z treścią, jądra z ciemnością. Nastała zima. Mroźna i ciężka zima: dla poetów i dla poezji; dla wrażliwych i myślących; dla nie potrafiących bić się o materię i uśmiechać do złej, przegranej gry. Choć zapewne się mylę. Gra wciąż trwa. Oby trwała jak najdłużej.
Taki to był ostatnio czas. Aktywnej hibernacji. O „peselu” opowiem jeszcze:
7 lutego we Wrocławiu o 18tej w Klubie Muzyki i Literatury, dzięki dobrym chęciom i uprzejmości mojego Przyjaciela Kaziemierza Burnata oraz 18 lutego o 18tej w Nowohuckim Centrum Kultury w Krakowie. Zapraszam już dziś chętnych na te spotkania. Będą ciekawe. Każde zapewne odmienne. We Wrocławiu zagra dla was Weronika Pelc – młody talent gry na skrzypcach, a w Krakowie wystąpi Basia Gąsiennica-Giewont – wyjątkowo utalentowana wokalistka, której piosenki są po prostu … niesamowite. Już się cieszę na nasz dwugłos poetycko-muzyczny. A potem? Potem nadejdzie długo wyczekiwana Wiosna. Zakończę tę relację i zwitek refleksji wierszem Mistrza. Jest bardzo prawdziwy. Czuję podobnie. Tadeusz Różewicz, z tomu „szara strefa”, 2002:
dlaczego piszę ?
czasem „życie” zasłania
To
co jest większe od życia
Czasem góry zasłaniają
To
co jest za górami
trzeba więc przesunąć góry
ale ja nie mam potrzebnych
środków technicznych
ani siły
ani wiary
która przenosi góry
więc nie zobaczysz Tego
nigdy
wiem o tym
i dlatego
piszę