Chcemy czy nie nadszedł czas idiotów. Jeśli tak rozejrzeć się wnikliwie idiotą może być każdy. Począwszy od wiejskiego przygłupa, a skończywszy na profesorze uniwersyteckim. Dowodów na to pod dostatkiem, wystarczy wsłuchać się w wypowiedzi z prawej i lewej strony. Wystarczy, przykładowo, włączyć telewizor, albo radio, czy też internet. Można nawet ułożyć hasło przewodnie:
idioci wszystkich krajów łączcie się.
Najgorszym typem w tej hierarchii bywa idiota pożyteczny. Powtarza z reguły informację zaczerpniętą z jakiegoś źródła bez jej weryfikacji w kontr-źródle. A że źródeł ci dziś wiele, to i w przypadku braku czasu przybywa nam tego typu idiotów w postępie geometrycznym.
W przypadku konfliktu różnych grup społecznych idiotą może być wrzeszczący staruszek grupy przeciwnej, a że taki konflikt dziś jest powszechny, a nawet medialnie nakręcany, jeden idiota bywa nasz, a inny może być idiotą obcym. Wrogiem. Żenujący są jednak idioci na własnej krwi wyhodowani. Wyznający, zdawałoby się, zbliżony system wartości, a kiedy wejść w szczegóły, okaże się, iż kompan niespełna rozumu, bądź też ów rozum gdzieś mu się zawieruszył. I trudno stwierdzić zaburzenie chwilowe w odróżnieniu od permanentnego. Jak widać dziś potknąć się można nawet o własne nogi.
Z czego wynika ten stan rzeczy? Z pewnością jedną z jego przyczyn jest kompletna defraudacja wagi informacji. Informacja dziś tak bardzo potaniała, że jej wartość ociera się o dno. Można śmiało stwierdzić, że żyjemy na informacyjnym śmietniku. Na jakimś informacyjnym wysypisku. Zapewniam jednak, że są jednostki dysponujące chęciami, środkami oraz koncepcjami, aby pewne strumienie informacji kierować w sobie znanym oraz pożądanym kierunku, tak aby móc zarządzać pewnymi procesami z korzyścią własną bądź też zleconą. Ocena takich sytuacji nie jest prosta. Nie jest łatwa. Na naszych oczach rozgrywa się spektakl, w którym nie wiedząc kiedy można przekształcić się z widza w aktora i na odwrót. Choć powrót na krzesło widza nie jest prosty. Ów spektakl jest znakiem czasów, ale też samo nakręcającą się maszynerią. Perpetum mobile? A może jednak nie? Może jednak ktoś pociąga za sznurki?
Dlaczego prowadzę te rozważania? Może widzę jedyny ratunek w naszej świadomości, która choć na wymiar złudzenia potrafi zatrzymać tę siłę destrukcji śmietnika … właściwie już dezinformacji. Gdyż owa śmieciowa informacja stała się dziś dezinformacją, jakże chętnie rozpowszechnianą – jawnie bądź nie, świadomie bądź też nie, czy też aktywnie bądź mimowolnie, tak sobie, od niechcenia.
Czy znamy receptę na tę chorobę? Niestety. Ciężko leczyć coś, czego nie ma. Jak też trudno uzdrowić coś, za czym tak łatwo się ukryć. Potęga prawa do błędu w świecie zerojedynkowym jest ogromna. Kreuje anonimowość, zrównuje każdy pogląd, wytwarza chaos wart rzucania słów na wiatr. Smutny to świat.
Ciężko też w nim nie zgłupieć. Jedną z recept, których jako żywo – naprawdę nie ma, jest trzymanie się blisko słów. Słów ukrytych w lekturze. Słów ukrytych w księgach. Zwłaszcza tych, tak chętnie wyrzucanych na śmietniki. Ta recepta jest tylko szansą. Szansą na zachowanie zdolności samodzielnego myślenia, które jako takie, może nas zaprowadzić do weryfikacji fałszywych sądów czy osądów. Czytelnictwo powoduje, że nie wierzy się tak łatwo w rzucane hasełka, a jakże łatwo je dziś rzucać – przecież wiemy. Czytelnictwo jest zaczynem kształtowania własnej wyobraźni, naszej, jedynej, niepowtarzalnej, prywatnej i niezależnej, a taka właśnie wyobraźnia jest początkiem możliwego dystansu do różnych lansowanych bredni.
Ja wiem, że to banalne, lecz nie widzę innej drogi. Choć z drugiej strony wcale czytelnictwo nie daje absolutnej gwarancji owej intelektualnej samodzielności. Osobiście widzę jak pożyteczny idiota trafia wszędzie, w tym i pod strzechy, jak również panoszy się aż miło pośród ludzi, którzy w zasadzie tylko czytają i stanowi to ich profesję. Dzisiejszy świat, jak się okazuje wkrada się nawet do mikroświata moli książkowych, którzy są przecież tylko ludźmi i też potrzebują jakiegoś z tym światem kontaktu, choćby informacyjnego i zaczyna nam się problem. Dochodzi do tego naturalna skłonność owych wrażliwców do lewackich zapatrywań na rzeczywistość i … masz babo placek. Powstaje pożyteczny idiota. Do tego z pretensjami do ewangelicznego wręcz głoszenia owych prawd, półprawd czy też nawet ćwierćprawd.
Dochodzimy do sedna. Jeden pisze, drugi czyta. Potem sam zaczyna pisać. Pół biedy kiedy czyta innych. Gorzej jeśli już tylko pisze. Taka współczesna odmiana wieszcza. Wieszcz nasz codzienny. Znam nawet kilku.
Nie. To nie sedno. To tylko dygresja odzwierzęca. Jakby genetyczna. Strącono nas z tych samych drzew. Sedno tkwi niestety ani nie w pisaniu, ani nie w czytaniu. Sedno tkwi w samej istocie idioty. Idiotą dziś po prostu wolno być. Czasami nawet wypada. To w dobrym tonie robić z siebie idiotę, być idiotą, kreować idiotów. Jak to mówią – taka karma. Po prostu – czas idiotów.