Co ludzi pcha do hipokryzji? Jakie obszary ego poruszają struny każące ślizgać się po tafli prawdy, aby pod kruchą warstwą lodu skrywać ocean faktycznych intencji? Myślę, że pcha ich do tego „odwieczność”. Odwieczność ludzkiej natury… Pragnienie władzy, łaknienie zaznaczania na świecie swojej obecności, chęć oraz niepohamowana potrzeba pozostawiania śladów … Widziałem tych powodów całe stosy, widziałem przypadki kliniczne, chore, nieuleczalne. Pomimo krzywdy na sobie samym do jakiego takie postępowanie prowadzi, ludzie stają się hipokrytami, czasem nawet ulegając złudzeniom mitomańskim, uzurpacyjnym, sztucznym. Pewnie często ja też podążam w takim kierunku chcąc zakryć i przed sobą pewne niewygodne cechy własnej natury. Granice norm w tym zakresie są płynne. Niejasne. Często ich gorycz potrafi zdominować całokształt działań. Często kładzie się cieniem na dziele tkanym z własnego życia. Najgorsze w tym wszystkim jest też otoczenie, które w sprzyjających okolicznościach rozgrzesza i namaszcza błądzących. Gdyż hipokryzja jest błędem, jest chorobą, jest samozniszczaniem, ale jest też szkodliwym społecznie stanem mijania się z prawdą, szlachetnością, szczerością oraz możliwością zbudowania czegokolwiek. To taki smutny stan samotności oślepionego człowieka, człowieka zagubionego, będącego jednocześnie w wymiarze oszołomienia dążeniem. Do czego dążeniem? A któż to wie … pewnie do celów, które ogólnie wymieniłem na wstępie. Ciężko o precyzję w określeniu hipokryty i hipokryzji. Sztuczność jednak się wyczuwa. Wciska się ona jak dysonans, który burzy rzeczywistość.
Hipokryzja potrzebuje jednego – potrzebuje publiczności. Stąd najwięcej jej w grupie. Tylko wobec ludzkiej zbiorowości kwitnie ona w pełnej krasie. Oczywiście jest aspekt hipokryzji wewnętrznej. To stan najgorszy i prawie nieuleczalny. Ciężko go uświadomić. Jednak to naczynia połączone i właściwie jedno wypływa z drugiego. A my oglądamy erupcję hipokryzji publicznej. Ją po prostu widać „gołym okiem”. Jak „na talerzu”. Nie ma na to właściwej reakcji. Krytyka wzbudza agresję. Klakierzy zaciemniają fakty. Brak reakcji to obojętność wiodąca do apatii i będąca cichą akceptacją. Po czasie opary kłamstwa i fałszywych wizerunków wrastają w społeczne postrzeganie takiej realności. I wszyscy się gubią, rodzi się zamieszanie, chaos, poplątanie prawd, wartości, sensu …
Cóż zatem mamy począć z hipokryzją? Tak źle i siak niedobrze. Ręce opadają, skrzydła mokną, w głowie brak koncepcji. Chyba warto jednak o tym mówić. Reagować. Naprawiać, napominać, pomagać (?) … nie udawać, nie robić dobrej miny do złej gry. Nie stać z boku. Tyle, że za to się obrywa. Na to trzeba odwagi. Cywilnej, osobistej i publicznej. Odwagi prawdy. Czymkolwiek by była, owa prawda. Obiektywna, bądź subiektywna – jakaś prawda jest, była i będzie. Tak jak i hipokryzja. Nie chcę wchodzić w szczegóły. Określać bliżej konkretnych przypadków. Po prostu ostatnie wydarzenia skłaniają mnie do takich refleksji. Smutnych refleksji. Zapewne niezbędnych.
Świat potoczy się dalej, jak się toczył. Po konflikcie zrodzonym z eksplozji wielostronnej hipokryzji kurz opadnie na drogę. Opadnie na nasze głowy. Oblepi nas dokładnie. Pozostanie z nami. Hipokryzja i jej następstwa również zostawiają ślad. Tak jak my, ludzie, do niej skłonni. Ulegli. Słabi. Oszukujący samych siebie.
Hipokryzja rodzi gorycz. Zarówno w hipokrycie, jak i w obserwatorze. Zaklina rzeczywistość w wszechwładne złudzenie, a potem sączy powoli swoją odwieczną truciznę w nasze stany świadomości. Dzisiejszy świat wyjątkowo jej sprzyja. Tak się w zasadzie tworzy jego struktura. Łatwość komunikacji szeroko otwiera drzwi. Na to nakłada się nieznośna lekkość bytu i budzimy się w fałszywym świecie plastikowych ludzi, którzy sami nie wiedzą już dokąd zmierzają …