Świat literacki rządzi się swoimi prawami. Pomimo generalnej defraudacji jego społecznego znaczenia, pomimo usunięcia go ze światów publicznie niezbędnych i pomimo, w zasadzie, ogólnego wyrzucenia poza nawias kultury świat literacki przetrwał i ma się wbrew pozorom całkiem dobrze. Jego obfitość oraz bogactwo przestały się jednak kompletnie i właściwie jakkolwiek korelować ze: społeczną rolą, doniosłością na kanwie dziedziny sztuki czy choćby wpływem na mentalność i sposób myślenia człowieka współczesnego. Ten świat po prostu przestał istnieć medialnie i w przestrzeni publicznej. Stał się światem niszowym i ludzkości de facto obojętnym. A jednak on żyje. I jak wspomniałem w jego wnętrzu kotłują się potężne namiętności, emocje i byty.
Jeżeli spojrzeć na niego z perspektyw Kowalskiego – białego, nieobrzezanego Polaka, zwykłego, statystycznego zjadacza chleba to świat ten jest jakby za szybą dźwiękoszczelną, jakby w pewnego rodzaju niebycie, marazmie czy w zawieszeniu. Pisarz – efemeryda czasów, gdzieś tam niech sobie siedzi, dłubie, ba, niech nawet, co tam chce – pisze. Ktoś mu za to zapłaci i jest w porządku. Niech tam to sobie będzie – jak wszystko. Kowalski (ten jeszcze czytający Kowalski) swoją potrzebę czytania jakoś tam zrealizuje. Jak nie w księgarni to w sieci i jest okay. Każdy wybiera co mu pasuje. Nikt już tego nie poleca, nie recenzuje, nie opisuje. Jedyne polecenia czy opisy to łatwo dostępne klisze – kilkuzdaniowe formy promujące, które zlecają wydawcy dla kategoryzacji czy kwalifikacji danej pozycji – towaru na rynku.
Świat literacki jednak – jak również wspomniałem – rządzi się swoimi prawami i w to nie wierzy. Karmi się złudzeniami rankingów, poważnymi opisami dzieł, opiniami, enklawami, różnorakimi środowiskami, które na swe czoła zawsze wysuną jakiegoś złotoustego cwaniaka – czytaj guru. Osobnik taki śmiało bije pianę, podpiera się „autorytetami”, rzuca nazwiskami, koreluje opinię z gremiami akademickimi, słowem stosuje typowe narzędzia i maszynerię promocji zrozumiałą w danej branży, ale i popularną w tego typu działaniach w branży właściwie każdej. Różnicę robi jedynie nośność społeczna tej szamotaniny, a ta jak już wspomniałem – po prostu nie istnieje. Owszem. Pozostały tu i ówdzie okruchy ambicji i okruchy ludzi, którzy w mediach próbują ocalić rangę literatury, lecz są to działania na tyle żałosne w ogólnym wydźwięku, że chyba warto je tu pominąć milczeniem.
Po co to wszystko piszę? Otóż spotkał mnie ostatnio zaszczyt (ja poczytuję to wciąż za zaszczyt) uczestniczenia w tym czy innym jury konkursu literackiego. Obserwacje oraz refleksje z tym związane są zatrważające. Chaos, przypadek i głosy wołające na pustyni. Tak można skwitować prawie każdy z konkursów. Dotyczy to zarówno organizatorów, jak i uczestników. Skala winy jest zróżnicowana. Organizatorzy nie mają na propagowanie: środków, możliwości i kanałów informacyjnych, a często i na nie pomysłów, a uczestniczący często nie za bardzo wiedzą i nie z bardzo mogą się dowiedzieć. A jeśli się już dowiedzą, to jurorzy często ulegają co sprawniejszym marketingowcom … w branży. Naiwność w tej materii jest tu doprawdy zastraszająco ogromna. W efekcie otrzymujemy literacki szlam, często jakiś nagrodzony bełkot, który ktoś tam gdzieś wylansował. I są powody do dumy i puszenia się. Tylko czy, zapytam, i jak dalece trwałe to będzie?
I teraz dojdę do sedna. W tych oto pustynnych rejonach. W oazach otoczonych piachem i burzami piaskowymi drzemią sobie tacy, dajmy na to, pewni wykreowani (często przez samych siebie i sprawności działań, albo jak króliki z innego kapelusza) guru, którzy są właśnie od bicia piany. Wyłącznie na użytek samego środowiska literackiego. Oni to lansują, kreują, wyznaczają „trendy”, mody i znaczenia. Oni pokazują palcem i mówią – on jest wielki. Czasem im nawet w natłoku emocji gdzieś tam wybrzmi to nieszczęsne słowo o żyjącym (do tego dość młodym twórcy) … wybitny. Chroń nas panie Boże przed tą wybitnością.
Niestety działania takich złotoustych gwiazdeczek w środowisku są częstokroć nad wyraz skuteczne. To właśnie oni psują ten świat, a świat literacki staczają między innymi w społeczny niebyt. No bo jeśli potem Kowalski (wypasiony na kryminale, czy innym literackim pół-komiksie) weźmie do ręki taką … poetkę zaangażowaną i nic nie zrozumie, to blichtr roztoczony w kuluarach przez guru błyskawicznie i momentalnie kruszy się w gruz i niweluje do zerowej skuteczności jego zachwyt nad jakimkolwiek trudniejszym ponoć arcydziełem… W efekcie i rzeczy faktycznie dobre trafią do kąta, a nie „pod strzechy”.